Dzisiaj natłok rozrywa więzi, czyli wszystko, co dawało siłę, aby przetrwać w mniemaniu cudzysłowiu i niecodziennej nieskazitelności obrazów, jakich nie widuję od dawna. Takie dni dołują mnie jeszcze bardziej, nagle staję przed wyborem, widzę przed sobą spadające gwiazdy, jednak nie dają szczęścia, ani nie spełniają marzeń, po prostu następuje rozłam uczuć, tryska nienawiść, ludzie jak szklanki, przy większej burzy albo nieuwadze znikają, tak nagle, tak szybko. Spodziewam się nieoczekiwanego i wariuję. Spoglądam, dostrzegam, jakie życie bywa kruche i zawistne. Skończył się koszmar, fundamenty zdają się być za wysokie , zginęły drabiny, zginęli ludzie. Słońce zachodzi, dzień jak co dzień. Monotonia, głos bliskich, którego z pewnością kiedyś zabraknie. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Może martwimy się o ludzi, czujemy identyczną złość, smutek, radość, jednak WSZYSTKO z czasem się wypala, godziny goją rany, a także je tworzą. Zimny wiatr, osiedlowy kwiat, żywot mówi jedno.. nasze twarze za obrazem skrywają ciemność. Nikt nie rodzi się zły z natury, wszystko rodzi się każdego dnia, przemija, to dno.
Przepraszam?