I nie rozumiem czemu chce mi się płakać. Przecież wróciłeś, jesteś bliżej, nie muszę tyle tęsknić. Boję się przyznać, że bycie z Tobą jest trudniejsze niż bycie samej. I czasem się zastanawiam czy to jest warte mojego czasu, Twoich uczuć... Fajnie jest po prostu być z kimś, poprzytulać się, powygłupiać, pogadać, powiedzieć i usłyszeć "kocham". Tylko dlaczego wciąż czuję, że to złudzenie? Że się nie uda, że to nie to. Jeśli mam wątpliwości już teraz, to co będzie później, kiedy problemy urosną, a ja nie będę wiedziała skąd brać siły na ich rozwiązanie. Bo zwykle dawała mi je miłość. Piękna, szczera, nie z tej ziemi, najcudowniejsza - MIŁOŚĆ. Nie wiem, może potrzebuję więcej czasu. Może minęło go za mało od Karola, bo minęło bardzo mało. Może muszę się przyzwyczaić do wszystkiego, co mnie w Tobie denerwuje. Może musimy się lepiej poznać, spędzić więcej minut razem; razem, nie obok. Ale czy nie właśnie teraz powinnam być zauroczona? Z Karolem wszystko działo się zupełnie inaczej, niczego nie pragnęłam bardziej niż jego. Od samego początku, aż do końca. To było silniejsze ode mnie. I mam wrażenie, że już nigdy nie zdarzy mi się nic tak prawdziwego jak to, co było między nami. KiPNZ to prawda, w sercu pozostanie, nigdy tego nie zapomnę. Fuck. Jestem beznadziejna. Nic już nie wiem. Już niedługo... nie zostanie mi nikt i pogrążę się w stuprocentowej samotności, za moje wszystkie grzechy życia, bo jestem zepsuta, wiem to, a nic ze sobą nie robię. I nie wytrzymasz przy mnie długo. Każdy w końcu odchodzi, nic nie trwa wiecznie.
Tyle samo, ile szczęścia, daliśmy sobie też męki.