Nic mi się nie chce, ale w takim sensie, że na nic nie mam ochoty. Chciałabym się wygadać, ale nie ma komu, bo nawet nie wiem co chciałabym powiedzieć. Tutaj też nie wiem co napisać. Karol na pewno dobrze się bawi, gra albo siedzi z kolegami i jara, co oczywiście wiążę się z tym, że mi nie odpisze, a jeśli nawet, to nie za prędko. A poza nim w sumie nie mam innej osoby, prócz mnie samej, czyli tutaj, której mogłabym się wygadać. Stęskniłam się za nim, bo poza jednym króciutkim spotkaniem przez całe święta i całe do tej pory albo i dłużej się nie widzieliśmy. A ja potrzebuję przytula, bo zaraz się rozpadnę. Już zaczynam ryczeć. Nie wiadomo co mi jest. Czasem robi mi się smutno, bo patrzę na szczęście innych i myślę sobie, że ja tak nie mam. Przynajmniej nie teraz, kiedy bym chciała i potrzebowała. Jak można się smucić przez czyjeś szczęście? Jestem taka chujowa... Egoistyczna, zawsze myślę, że mam rację, uzależniona od cukru na maksa, że czasem aż widać, że to chore. Często i bez powodu się obrażam. Doprowadzam do kłótni. Ogólnie mam pełno wad; jednak nie będę się opisywać. Chuj w to. W poniedziałek i wtorek znów idę na praktyki. Niefajnie się wstaje codziennie nawet o tej ósmej. Iza ma śliczne perfumy, ale jak je czuję w domu, to kojarzą mi się tylko z nią. Nie wiem czy by do mnie pasowały. Jacie, nie mam pojęcia co napisać. Tak, żeby mi ulżyło. Kurwa jebana. Znów przeklinam więcej. Pomalowałam sobie wczoraj paznokcie na fioletowo, bo Karol chciał fioletowe. Najpierw lakierem z lovely, ale na tych żelkach, to musiałam zrobić pięć warstw, bo był tak rzadki, że ciągle przebijał łosoś. No to w końcu nie chciały doschnąć, więc zmazałam i wzięłam ciemny fiolet. Oczywiście całą prawą rękę rozwaliłam i musiałam malować jeszcze raz, ale jak zmazałam, to się okazało, że fioet mi zabarwił żel i nie da się tego zmyć. Jak się wkurwiłam :o Teraz tak czy siak będę musiała ciągle mieć pomalowane paznokcie. Ale plus taki, że na żelkach lakier trzyma się bardzo długo, więc jak nie będzie czasu zmienić koloru czy coś, to lajcik. Teraz mam oczojebny zielony, bo po tych fioletach w końcu zmazałam wszystko w pizdu i zmieniłam kolor. Gdy jestem smutna, nie mam ochoty na słodyczki. Dziwne, bo wszyscy zżerają tony czekolady i lodów na poprawę humoru, a ja bym chyba nie mogła. Zmęczona jestem, ale coś mnie z drugiej strony nie ciągnie do spania. Jakie popierdolone uczucie, że chcę wszystko wypisać i mieć lżej na serduchu, a nie mogę, bo nie wiem co mi tam siedzi. Może jakbym poszła spać, to jutro już byłoby lepiej? Wieczorem w samotności zawsze czuje i myśli się gorzej. O tak, to też mnie bardzo boli - samotność. Zwłaszcza po tym, jak przyglądałam się Izie szykującej do wyjścia. A ja teraz siedzę tu sama i nawet nie mam się do kogo odezwać. Nawet nie mogę napisać czegoś konkretnego, żeby się lepiej poczuć, wziąć w garść i zasnąć albo obejrzeć sobie film na poprawę humoru. Ryczeć też mi się odechciało, no kurwa, wszystko na przekór człowiekowi, nic, żeby ulżyło. Tak się rozpisałam, a same bzdury. I nic nie pomogło.