Jim Carrey jest wybitnym komikiem, jak wszyscy to wiemy. Jego role w "Bruce Wszechmogący", "The Mask", "Ace Ventura - Psi Detektyw" i "Truman Show" są po prostu legendarne. Osobiście jest to mój ulubiony aktor komediowy, ale to nie ważne.
Bądź co bądź ostatnio wszedłem na hasło "Jim Carrey" na wszystkim znanej i uwielbianej wikipedii. A tak o, trochę lepiej poznam jego twórczość. Hm. Tak w zasadzie to nie widziałem tylko jednego filmu po 94. "Man on The Moon".
Wyżej wymieniony film to biografia jednego z najsłynniejszych komików lat siedemdziesiątych - Andy'ego Kaufmana, bardzo bawnej postaci, co to występowałą nawet u boku muppetów Hensona, które tak ogólnie ubóstwiam, ale to już temat na następny post.
Ale do rzeczy:
Początek filmu nastraja naprawdę nieźle. Takiego czegoś jeszcze wcześniej nie widziałem. Nie, nie chodzi o wybuchy, jakieś niesamowicie śmieszne dowcipy, prawie nagie laski przewijające się przez cały ekran w górę i w dół. Carrey po prostu najpierw dziękuje za to, że zechcieliśmy obejrzeć ten film, po chwili stwierdza, że film mu się nie podobał, więc wyciął wszystkie złe sceny, przez co ta produkcja stała się znacznie krótsza, i to w zasadzie jest koniec dzieła.
Dziękujemy za uwagę.
Wyświetlają się napisy końcowe, przelatują do końca, obraz znika.
Cisza.
Nic się nie dzieje.