photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 17 MAJA 2017

2.

Staram się przypomnieć początki całej tej inby. Patrząc się na grafik i myśląc "cholera, kiedy to byłem taki najebany?" wiem, że nie będzie ciekawie. Albo i będzie. Trza tylko wyłapać wspomnienia... 

To było... Cholera. W sobotę? Nie. Albo i...

 

 

13/14.05.2017

Przyszedłem na 22. R (znajomy ze zmiany, znaliśmy się jeszcze przed robotą - dzięki mnie tu grzeje dupe w sumie) zawinął się kilkanaście minut później, mówiąc, że w sumie i tak na chuj tu siedzi od tej trzynastej jak się nic nie dzieje. Chcesz to idź, droga wolna. Chlać i tak najbezpieczniej od północy, bo po tej godzinie drastycznie maleje szansa przypałętania się jakiegoś zdziwionego ciula, który myśli że salon to jest otwarty 24/7 (mamy też stacje diagnostyczną, kontroli pojazdów i serwis). Owszem, istnieje ryzyko, że kogoś sprowadzą na lawecie, ale w nocy z soboty na niedziele jest na prawde małe. Przez moje półtora roku zdarzyło się to może ze dwa, albo i trzy razy. 

Umoczyłem ryja, i o trzeciej nad ranem z ciekawości zachciało chodzić mi się po dachu, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Na dachu znalazłem skarb, to jest: Worek szmat, rulon pokrycia dachowego i 10 litrów rozpuszczalnika. Zawinąłem wszystko do budy, zamknąłem w szafce, część szmat wrzuciłem do pralki (szmaty to nasze wieczne zmartwienie - często nawet nie ma czym przetrzeć podłogi, ot bieda) no i hej. Rozpuszczalnik i pokrycie przyda się na działce. 

Zadowolony rozwaliłem się na fotelu i czytałem ebooka aż do ósmej rano. 

Potem przyszedłem do domu, kupiłem drugą połówkę i zalałem się jak ludzie na południu w 2010. Więcej grzechów nie pamiętam.

 

16/17.05

Ta nocka już w dzień nie zapowiadała się dobrze. Znowu musiałem biec na 22, z wrażeniem, że muszę poogarniać by kutasy z drugiej zmiany się nie dojebały aby do czegoś. Pies ich targał. Sen miałem przerywany, więc o 20 zwlokłem się z wyra, zadzwoniłem do R i wyjasniłem, ze spóźnie się z jakieś pół godziny.

Umyłem się, zjadłem, pogadałem trochę z rodziną, przyszykowałem sobie jedzenie do roboty i wio. R zmył się znowu po kilkunastu minutach (mi to na ręke - podczas czytania nie pierdoli mi przynajmniej jakie to zycie jest chujowe i że na A9320 znów rozjebało się 9328283 aut bo kura nasrała sołtysowi na wycieraczkę). Spoko.

Otworzyłem szafkę, patrząc się na te znaleziska. Dumając stwierdziłem, że pół worka szmat nie jest nam potrzebne, a rozcienczalnik i to pokrycie w sumie trudno by było zajebać. Nie chciało się myśleć wcześniej to dymaj chłopie. 

Wbrew pozorom wchodzenie po drabinie z jedną ręką zajętą jest całkiem proste. Ułożyłem to jak było, ale znalazłem jeszcze obręcze zaciskowe. Trytytki w pracy akurat się skończyły więc podjebałem uczciwie pisząc. 

Potem zjadłem co miałem do zjedzenia i poszedłem pomyszkować na socjalkę. Nie mamy tam niby wstępu, ale kamer brak, a w lodówce czasem coś ciekawego się znajdzie (ostatnio ktoś zostawił czteropak monte, który leżał kilka tygodni - na dzień przed końcem daty ważności wziąłem całe, no bo pierwsze - i tak raczej ktoś o tym zapomniał, a drugie - gdyby się miało zmarnować to co tam. A trzecie - i tak raczej nikt się nie połapie, że to ochrona podpierdala.).

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy na stoliku zauważyłem dwa kawałki tiramissu na papierowych talerzykach (zdjęcie). 

Ktoś jednak musiał się pokapować, ale był bardzo durny wystawiając nam taką przynęte. Zrobiłem zdjęcie, posłałem R. Mówiły Ci coś sprzątaczki? Nie, nie mówiły. No to podpucha, patrz kutasów. No na to wygląda. (Sprzątaczki wychodzą dwie-trzy godziny po pracownikach.) Śmiejąc się z sytuacji zszedłem z powrotem. Koło serwisu przyjrzałem się samochodowi, który najwidoczniej musiał dachować. Rozerwane opony, dach wgnieciony, słupki boczne pogięte, szyb brak, drzwi poza przednimi pozachodziły na siebie tak, że nie dało się ich otworzyć. No ale przednie się dało, uchyliłem więc, by zobaczyć czy kogoś poraniło w środku (lusterko z kawałkiem dachu przecięło zagłówek kierowcy). No krwi to tam nie było, ale była za to... Płyta Pink Floydów w opakowaniu. Wiem jak to zabrzmi, ale szybko wydostałem ją ze zgliszcz i przywłaszczyłem. Wątpię, żeby wróciła do właściciela, najprawdopodobniej przejął by ją ktoś z pracowników. 

Wróciłem do budki, sięgnąłem po antenę z alarmówki (takie małe gówno z antenką, przyciskiem i diodą - w razie naciśnięcia wzywa patrol interwencyjny) i przypadkowo nacisnąłem ten jebany guzik. W sumie nawet bym tego nie zauważył, ale mignęła mi czerwona dioda. Zestrachałem się ciut, bo za bezpodstawne wezwanie straży pożarnej jakieś kary są, czy inne chuje (a koordynator początkowo nam powiedział, że to właśnie straż pożarną wzywa a nie patrol interwencyjny). 

Dopchałem tą antenką fajkę, zapaliłem, i czekam. Po dziesięciu minutach stwierdziłem, że to fikcja - i albo tego nie wcisnąłem, albo gówno nie działa (mieszkam 40 metrów od jednostki straży pożarnej - a do pracy piechotą mam 20 minut). 

Gnoje z patrolu przyjechały po półtora godziny. Kurwa, po półtora godziny. Gdybyśmy trzymali kogoś na glebie, to byśmy ocipieli przez taki okres, już nie mówiąc, że na salony samochodowe nie napada się ze straszakiem. Wykpiłem się, że nic nie wiem, alarmówki nie mamy, poza tym Solid to nie nasza firma w ogóle i żeby spierdalali bo nic się nie dzieje. Pojechali, a ja usiadłem w budzie, i pomyślałem co może stać się przez półtora godziny. 

O szóstej standardowo - sprzatanie bajzlu. 

I się kurwa zaczęło. Najpierw w drzazgi poleciała ciukierniczka. Potem próbując wytrzepać dywanik z cukru ujebałem się cały i wyglądałem jak pustynny koczownik (no bo kto by tam trzepał dywany przez kilka lat, hm?) Zrezygnowany usiadłem na fotel z rozmachem. Fotel też poszedł w drzazgi, a ja wylądowałem na ziemii. 

Gdyby ktoś usłyszał te kilkuminutowe wiązanki to prosiłby księdza o odprawienie egzorcyzmów. 

W końcu wszystko ogarnąłem. Do strat nalezy dopisać drzwi z szafki które po prostu odpadły oraz jedną żarówkę, którą stłukłem packą na muchy, bo te małe, skrzydlate demony wkurwienia latały wszędzie. 

O ósmej zawinąłem się do domu. Oczywiście wkurwiony, bo musiałem iść w bluzie (mam pocięte łapy) a tu jak na złość 20 stopni w cieniu. 

Trzy razy usunąłem się babom idącym środkiem chodnika który spokojnie by starczył na dwie osoby. Czwartą pierdolnąłem z bara, zdjąłem jej okulary, pierdolnąłem nimi o ziemie i spytałem się od kiedy (wiązanka) to krowy chodzą środkiem chodnika. Babe zamurowało, zrobiła się czerwona jak czajnik, już otwierała gębe - ale nie czekałem. Naplułem pod nogi, odwróciłem się i odszedłem. Bez żadnych przygód. 

Następna zmiana w piątek.

No to do zobaczenia.

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika takatamochrona.