Ciężko.
Górka za górką.
Kostka brukowa.
Ponad 21 km.
Ale biegnę.
Biegnę...
Biegnę...
Zrobiłam pierwszą pętlę, sprawdzam czas.
Są szanse na 1h 47 minut (jak na osobę po kontuzjach-bardzo dobr czas).
Pierwszą pętlę robiłam troszkę wolniej, w celu zapoznania się z trasą.
Zaczynam drugą pętlę.
Tempo ponad 12 km/h.
I jest spoko, jeszcze sporo energii.
14 km i pojawia się On.
On, czyli izotonik na punkcie żywieniowym.
Wzięłam.
Wypiłam.
Pożałowałam.
Zaczęłam się mega źle czuć, ledwo truchtałam.
Ale do mety dobiegłam.
Czas...mało zadowalający, ale poniżej 2 godzin się udało.
Pociesza tylko fakt, że nie tylko ja miałam takie przygody po izotoniku-ktoś wymiotował na mecie, inni po prostu przestawali biec...
Nauczka na przyszłość-nie brać niczego innego oprócz wody na punktach żywieniowych