Ach, mili państwo! Siadajcie, siadajcie, rozsiądźcie się wygodnie. Panie, pogłaszczcie tylko aksamit foteli, czyż nie wspaniały? I te złocenia! A monumentalność sali, panowie? Kunsztowne wykonanie, muszą się panowie zgodzić. Ach, już wszyscy? Ach!...
Panie i panowie, miłe dzieci, transi i pederaści... Witajcie!
(Klaszczecie)
Zaszczyt wielki mam przedstawić wam cud średniej klasy inteligenckiej, wspaniałość wygrzebaną własnymi tymi oto dłońmi z krakowskiego rynsztoku domowego zacisza... Atlas metr osiemdziesiąt, siedemdziesięciokilowy Samson, głucho-niemy Orfeusz... (Dumny dźwięk przerdzewiałej trąbki.) Oto przed państwem Łilk Wspaniały!
(Klaszczcie)
Wiem, wygląda bardzo niepozornie... Lecz niech was nie zmyli twarz zastraszonego aniołka. Chłopak ma krzepę! ...Ej, panie Zenek, przyprowadźże tu naszych gladiatorów... Ha! Widzicie jak chwyta tego wielkiego babsztyla i na plecach mężnie nosi? Sto pięćdziesiąt kilo żywych problemów! O oo, a jak ten kościsty upierdliwiec się nań gramoli... I jeszcze sobie razem z babskiem herbatkę piją! No szczyt wszystkiego, widzieli państwo? A nasz bohater dzielnie to nosi i znosi! ...panie Zenek, dajta mu rowerek, hę? Cha cha cha!
(Śmiech i oklaski, a kurtyna opada. Podnosi się i tylko dzieciak stoi, jak stał i uśmiecha się jakoś niezgrabnie.)
Jakie słodkie głuptactwo... Sprawdzimy może, jak szczeniak reaguje na panienki? Ha, Zenuś, dawaj nasze syrenki! A musicie, mili państwo, wiedzieć, że tancereczki to my mamy przednie, grzywy złote, hebanowe, rdzawe, rzęsy jak motyle skrzydełka, a powabu tu i tam tyle... Ho, panowie, trzymać się mocno krzeseł! Blondynki, do tańca! ...Ha ha, jakże to to ucieka, no patrzcie! Na drzewo się wspinać? Toż to sklejka drewniana i karton, zaraz zleci imbecylontko. A co tu przed syrenkami naszemi uciekać, hę? Zaraz się rude pobawią ładnie... Nie? No cóż, kurtyna!
(Panny na widowni chichoczą, kurtyna opada, wy klaszczcie. Kurtyna się podnosi, a chłopaka nie ma.)
Ajajaj, niechże się nam pani w pierwszym rzędzie nie krzywi... Damy się teraz dzieciakowi wykazać. Mały, wracajże, no! (Chłopak wraca na scenę.) Charakteryzatorki miłe doniosły nam tu, żeś ty poeta, ha? No, świetnie się składa! My tu wszyscy państwo wytrawni słuchacze i poezjofile, my z chęcią posłuchamy! ...Ach, zakochany... A jakże on kocha, ach! Panienki miłe, niech bez wstydu płeć wasza piękna się rumieni i wilgotnieje łzami, słuszna to reakcja! Tyle piękna w uczuciu szczerym...
Ss, a ten co...! Cóż on plecie? Improwizacji mu się zachciało! Awangardy, szczylowi przeklętemu! A to psi pomiot, wilcze ścierwo, pańską rękę gryźć...! A kysz, kysz, spieprzaj! Kurtyna, kurtyna! Koniec tego! Sukinkot!...
(Nie klaszczecie. Chaos przechodzi od ostatniego rzędu do pierwszego i uśmiecha się do każdego z osobna ze sceny. Stare matrony piszczą i zakasując spódnice uciekają z sali. W drugim rzędzie od końca jedna panienka pieprzy drugą, inteligent-antymaterialista z szóstego rzędu wychodzi nonszalanckim krokiem z teatralnym, beznogim krzesłem na ramieniu. Konferansjer krzyczy i rozpływa się. Kurtyna opada, światła gasną.)
Słyszycie...? Gwizdy, krzyki, krzyki... I na co ci to było, szczeniaku, na co? Zamknę okna. Ach, sztandary ognia łopocą i widła szydercze błyski posyłają... Trzymaj go, mała, trzymaj w ramionach, chroń go, chroń, idiotę. Nie poniewczasie, hę? No dobra, dobra. Ale inny by ci dał dom, dzieci, ten no... spokój. No dobra, cicho... Niech no się zamkną...! Przeklęci oni, przeklęci my... Zginiemy, zginiemy marnie. Zginiemy...
(Cisza.)