Jak to jest, gdy wszystko traci sens, gdy widzimy na własne oczy jak nasze życie przeistacza sie w bezsensowną egzystencje, jesteśmy świadkami tego mniej lub bardziej powolnego procesu i nie zapobiegamy mu... czasem nawet nie próbujemy ograniczeni strachem, przyzwyczajeniem,brakiem nadzieji...Ogarnięci lękiem przed samotnością chronimy się w ramionach kogoś kogo nienawidzimy... I nagle dostrzegamy pewnego ranka że stało sie to,przed czym całe życie tak bardzo uciekaliśmy, dostrzegamy że wszystko jest inaczej niż miało być, że ten proces zabrnął za daleko, że przegraliśmy juz nasze życie... że wszystko jest nie tak... Ze my to juz nie my ale ktoś kim nigdy nie chcieliśmy być...wysnuty z uczuć, wiary, nadzieji, miłości... pozbawiony marzen i planów...budzący sie rano zamiast cieszyc sie z nadchodzącego dnia marzący o śmierci, o ukojeniu... bo patrzac w przód wie że nic dobrego juz go nie spotka, że tej drogi którą idzie nie da juz sie zmienić... Ze juz na zawsze jest skazany na bliskość ludzi których nienawidzi, na brak miłośći,marzeń nadzieji i szczęścia... na mówienie kocham komuś kto pozbawił go wszystkiego...z czasem przestaje sie juz nawet myślec o tym co było kiedys, zapomina sie o tym jakim sie było...bo to tyko sprawia ze łzy lecące nieustannie po policzkach w chwilach gdy reszta zasranego świata tego nie widzi lecą jeszcze wiekszym strumieniem.... Jak to jest być żywym ciałem ale martwym duszą..... własnie tak chyba..... Boziu jeśli jesteś zabierz mnie już do siebie... a jak Ty nie chcesz niech zrobi to ten z dołu... tamto piekło jest mniejsze...