Urwałam się dzisiaj z grila u cioci i poszłam na polanę i do lasu. Miałam nadzieję, że chociaż jakiegoś zająca spotkam, ale nic z tego nie wyszło. Było pełno mrowisk kowali, miały też fajną ścieżkę, szły po belce od ogrodzenia jak po autostradzie. I taki fajny odgłos przy tym był. Kilka tysięcy maleńkich nóżek stukało w drewno. Coś magicznego. Dopóki jeden nie wszedł mi na nogę i mnie nie ugryzł. Wtedy zrezygnowałam z ich obserwacji, ale i tak spędziłam przy nich chyba z pół godziny. Poza tym nic niezwykłego nie spotkałam, pełno żuków gnojaków, mrówki i nic więcej. Za to po powrocie do cioci na kwiaty w ogródku przyleciał fruczak gołąbek. Pierwszy raz go widziałam na żywo, strasznie duży jest. Zawsze myślałam, że wielkości takiej normalnej ćmy. Ale zdjęć za bardzo z nim nie będzie. Same rozmazane mam, ale i tak pewnie kiedyś dodam jakieś. Szybko przeskakiwał z kwiatka na kwiatek i musiałam się oganiać od dzieci kuzynki żeby mi go nie zabiły. Poza tym strasznie mnie dzisiaj pogryzły komary. Całą twarz mam od nich spuchniętą. Nie wiem jak to zrobiły, że mnie tak pogryzły, bo przecież się oganiałam.