"O własnym koniu marzę chyba odkąd na poważnie zaczęłam brać jazdę konną za to co chcę robić dalej w życiu. Warunki nie były sprzyjające i nie są. Na początku miałam nawet trudności z tym, żeby w ogóle pojechać do stajni. Wszystko zaczęło się w wakacje 2010. Już wcześniej ciągnęło mnie do koni, ale nigdy świadomie. Moja najlepsza przyjaciółka zabrała mnie pod koniec lipca pierwszy raz do stajni tam gdzie kiedyś jeździła. Piszę, że kiedyś, bo teraz obie jeździmy w innej stajni, ale ciągle razem. To było cudowne uczucie, te nasze ciche plany, żeby moja mama się tego na razie nie dowiedziała. Później pierwsza, już pod wiedzą mamy, lekcja jazdy konnej. I tak to się wszystko zaczęło. Później kolejne lekcje, awantury i kłótnie o stajnie, o NIĄ. Ostatnia jazda tamtego roku odbyła się dokładnie dzień po urodzinach siostry. Długa przerwa zimowa. Ponownie wsiadłam w ferie zimowe 2011. I to było w ówczesnej tam stajni. Do tej pory jeździłam w pewnej stajni i później też, aż do roku 2012, ale o tym później. Tą historię opiszę po krótce, może kiedyś opiszę szczegóły tego wszystkiego przy pomocy osób nadal trwających przy mnie mimo wszystkich lat i czarnych chmur i huraganów. Więc powróćmy do ferii 2011. Od tamtej pory jeździłam do stajni regularnie, co miesiąc i tylko raz w miesiącu. Kreślę tutaj zarys tego co wtedy się działo u mnie. Było kilka naprawdę ogromnych awantur o stajnię. W wakacje 2011 roku, odbyła się chyba najważniejsza z nich, która zmieniła moje postrzeganie świata. Później wszystko miało być już jak w bajce. Ale nie było. Po wakacjach znowu dłuższa przerwa w jeździe. W 2012 roku w ferie ponownie zaczęłam jeździć do stajni, ale wsiadłam dopiero w marcu tego samego roku. Nie wspomniałam o drugim ważnym wydarzeniu, które miało miejsce w czerwcu 2011 roku, była to druga wizyta w Wesołym Kopytku i pierwszy samodzielny galop na cudownym folblucie, którego nigdy nie zapomnę. Nie pamiętam kiedy to było, ale pierwszy raz pojechałam z moją naj do stajni tam gdzie ona wtedy jeździła. Siedziałam na koniu tam tylko dwa razy, ale była tam dużo razy. W tym samym czasie w mojej stajni zaistniały rewolucje. Wprowadziła się nowa para ludzi do stajni. Był to koniec roku 2011. Dostałam kilka zaproszeń na ich uroczystości, ale nie skorzystałam z nich. Jednym z zaproszeń były urodziny tej nowej kobiety. Złożyłam jej życzenia na facebooku i podziękowałam za zaproszenie, i przeprosiłam, ale mnie nie będzie. I o tego małego szczegółu zaczyna się ta właściwa historia. Wkrótce w lutym 2012 roku na miejscu tamtej powstała nowa stajnia. Śledziłam losy tej stajni. Właśnie pomiędzy tym okresem lewitacji ferie-maj jeździłam z naj do jej stajni. Nastał pewien dzień około tygodnia przed dniem 2 maja. Zadzwoniłam pierwszy raz do właściciela tej stajni, żeby umówić się na jazdę. Zostałam przyjęta profesjonalnie- pierwszy wywiad przez telefon i uzgodnienie szczegółów. I nastąpił ten pamiętny dzień, który zmienił już na dobre moje życie. Pojechałam tam, moja pierwsza jazda w tamtym jakże znanym, ale odmiennym miejscu. Dostałam cudownego konia, którego do dnia dzisiejszego postrzegam w niezrozumiały sposób. Nie umiem tego wytłumaczyć. To jest coś dziwnego. To nie jest taka zwykła miłość, która połączyła mnie z moim późniejszym partnerem do jazdy- Moim Misiem. Pierwsza jazda, pierwszy upadek. Otrząsnęłam się natychmiast. Wsiadłam ponownie bez żadnego ziarenka strachu, czy nieufności wobec tego konia. Po tamtym zdarzeniu już na niego nie wsiadłam. Aż do pewnego niedzielnego ranka pięć miesięcy później. Dosiadłam go bez strachu czy jakiś negatywnych uczuć. Okazało się, że albo ja już inaczej wyczuwam konie, albo on tak się zmienił. Zupełnie inne odczucie jego chodów. Pamiętałam każdy jego mięsień, spięcie, żucie wędzidła& Wszystko takie znane, a jednak obce. Pierwsze zakłusowanie bez mojej pełnej świadomości. Emocje sięgają zenitu. Nie kontroluje już tego co robi, nie jesteśmy już dwiema istotami tylko jedną połączoną czymś. Kłus ćwiczebny burzy trochę to uczucie- nie umiem go wysiedzieć. Nie pamiętałam, żebym wcześniej te pięć miesięcy temu miała z tym problem. Ten kłus& My lecieliśmy nad ziemią. Ja to czułam wszystkimi swoimi zmysłami, to było jakbym latała bez skrzydeł. Rozpędziłam się właśnie przeskakując te pięć miesięcy. To był najcudowniejszy okres w ciągu właśnie tych dwóch lat, kiedy to zaczęłam jeździć na poważnie. Wizyty co tydzień w piątek, żeby wsiąść. Na trzecią lekcję tam dostałam na pierwszy rzut grubego i niskiego konia. Ale to nie była prawda. To był najcudowniejszy koń jakiego w życiu spotkałam, zakochałam się w nim, kiedy tylko, niesubtelnie to powiem, mój tyłek dotknął siodła. Cudowne, miękkie chody. Kiedy zakłusowałam po raz pierwszy na nim, zastanawiałam się czy on już kłusuje. Gdy po jeździe poluźniałam mu popręg, po raz pierwszy dostrzegłam spod jego grzywy oczy- bursztynowe wręcz miodowe spojrzenie, takie ciepłe , pełne miłości. Amen. Przepadłam. Już nie mogłam się od tej miłości uwolnić. I nawet nie mam najmniejszego zamiaru tego robić. Nastały wakacje 2012. Nigdy ich nie zapomnę. Pierwsze dwa tygodnie spędzone w domu, u koleżanek i kilka razy, może z dwa, w stajni. Po tym czasie nastąpił czas, nie umiem tego nazwać. Wszystko się zmieniło. Codziennie byłam w stajni. Oczywiście były takie dni co mnie nie było, ale większość czasu właśnie tam spędziłam. Znalazłam swoje miejsce na tej ziemi- to był i jest mój drugi dom. Dużo jazdy konnej i pracy przy koniach, czyli to co najbardziej lubię. Pierwsze galopy, treny, skoki. Wakacje nauki i nowych doświadczeń. Wszystkie te chwile wspominam z uśmiechem na twarzy. Jest co wspominać."
12 LIPCA 2018
12 LIPCA 2018
22 KWIETNIA 2016
30 LISTOPADA 2015
5 LISTOPADA 2015
18 PAŹDZIERNIKA 2015
6 PAŹDZIERNIKA 2015
1 PAŹDZIERNIKA 2015
Wszystkie wpisypannadominika
28 MAJA 2021
harina
10 STYCZNIA 2021
gracjaandsiodemka
3 CZERWCA 2020
emirowa
11 WRZEŚNIA 2019
puella92
12 MAJA 2019
chimgee
5 MAJA 2019
canter
12 WRZEŚNIA 2018
mirinda2
4 WRZEŚNIA 2018
Wszyscy obserwowani