To uczucie spadania, odwieczny lot, lawendowe pola, skłębione chmury myśli, obłoki pierzaste i delikatne w dotyku wgniatają się w umysł, serce.. rujnują wszystko, wprowadzają zamęt, mgielne piekło, cierpienie, krzyk, ból tak dotkliwy, przeszywający, rozdzierający wnętrza, odsłaniają materiał skrępowania, siły. Przez nie, nie ma niczego. Pustka. Tylko biel, cholernie upierdliwa biel wokół, mleko rozlane na kafelkach. To jak ostatnie zaciągnięcie papierosem, dym tak ulotny, nieuchwytny, to uczucie, gdy pragnę je złapać i schować w słoik, jak ususzone fiołki i malinowe wspomnienia. To jak studnia, czarna dziura, bez dna, widzisz ciemność, która i tak nie ma końca. To cholerne uczucie od którego chcesz się uwolnić, próbujesz żyć normalnie zlewając się z ostatnimi dniami października.. Ta bezsilność, kiedy wiesz, że to najodpowiedniejsze rozwiązanie, ale żadne dla Ciebie. To uczucie, gdy uciekasz, wycofujesz się i mówisz "tak będzie dla was lepiej". A jednocześnie wracasz wspomnieniem jak było cudownie przy NIM. Gdy czułaś się piękna, wyjątkowa, jedyna. Zniecierpliwone usta, zachłanne pocałunków. Dłonie odkrywające każdy zakamarek ciała. Oczy, ciepłe płomyki, niebo pełne gwiazd i uwielbienie w nich i miłość. Pożądanie. Ciało, piękna twarz. Myśli wirujące wokół Niego. Myśl o tym, jak byłoby nam razem cudownie. Myśl o tym jak bardzo brakuje mi Twojego dotyku. Humanistka, pierdolona humanistka.. Jednak.. ust słodki smak - pamiętać chcę. Rąk dotyk Twój - pamiętać chcę. Słowa, każde, najmniejsze pamiętać chcę. I jednocześnie szukam zapomnienia. Bo tak będzie lepiej, bo to nic takiego. To ziarnko nadzei zasiane w moim sercu, to nic takiego. To, że boli cholernie, to nic takiego. Przecież zapomnę. To nic takiego. Nastoletnie szmatki.
Muszę schudnąć, schudnę. Niech wie, że potrafię. Mogę być piękniejsza.