Jak wygląda teraz moje życie?
W nocy nie mogę spać. Staram się nie myśleć o tym, co mnie boli ale i tak nie mogę usnąć.
Rano ciężko mi się wstaje...strasznie się męczę - cały czas jestem zmęczona i nie mam siły.
W dodatku niczego nie mogę skończyć do końca
a ja nie widzę w tym wszystkim sensu. To jednak prawda, że miłość nadaje ten sens naszemu życiu, że wszystko wygląda wtedy inaczej i nawet pochmurny, deszczowy dzień jest piękny...
Chciałabym rzucić to wszystko, zostawić swoją rodzinę i tych, których znam, wyjechać gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie zna... Zacząć od nowa, od zera, zupełnie jakbym się dopiero narodziła...
Nie mam odwagi żeby tak zrobić...
Jeśli myślicie, że zapomniałam o nim to się mylicie. Nie zapomniałam...
Moje serce nie chce zapomnieć... Ale nie chce też walczyć... Boi się...
Ile jest warte życie bez miłości? Nic...
Znam wielu ludzi, którzy nigdy nie byli zakochani. Nie rozumieją mnie, widzą zupełnie inny świat, a raczej nie widzą wszystkiego... Nie wiem co jest gorsze - stracić prawdziwą miłość, czy nigdy nie kochać?
Nie wiem dlaczego tak bardzo panikuję, dlaczego boję się, że coś lub kogoś stracę. Więc lepiej nic nie mieć...
Chyba brakuje mi pewności siebie. Nie wiem jak to się dzieje, ale mam tak silną intuicję, która zawsze podpowiada mi co mam robić, ale nie tylko...
Są chwile, że czuję myśli innych ludzi, wiem kiedy ktoś kłamie albo co chce powiedzieć lub zrobić.
Dziwne... Kłopot w tym, że nie wierzę samej sobie.
Bo jak to możliwe, że nie rozumiem samej siebie, a odczuwam emocje innych?
Najgorsze są chwile zwątpienia, takie w których nie wiemy co jest prawdą, a co tylko naszym wymysłem. świat jest wtedy taki nierealny.
Czasami wydaje mi się że wiele rzeczy, które mnie w życiu spotkały po prostu mi się przyśniły, bo przecież to nie może być prawda...
A jednak...
Zamknęłam się na świat i ludzi. A co było tego powodem, bo przecież musiał być jakiś powód?
Utracona miłość, brak zaufania, fałszywi przyjaciele, poczucie pustki, złudne nadzieje, niewykorzystane szansy, życie które ktoś utracił...
Mam dalej wyliczać? Nie... Tego jest za dużo. Jak mam się teraz wydostać z tej pułapki.
Zawsze zostawiam otwarte drzwi, tak na wszelki wypadek, gdybym w ostatniej chwili chciała się wycofać, gdybym zmieniła zdanie...
Więc szukam otwartych drzwi. Znajduję je, chwytam za klamkę... Są zamknięte...
Sama je zamknęłam czy ktoś to zrobił?
Czy ja się kiedyś z tego wyleczę, czy zaufam komuś do tego stopnia że w jego ręce złożę własne życie?
Czuję się jak trędowata. Ludzie przechodzą koło mnie, ale nigdy nie patrzą, jakby się bali zarazić moją chorobą. Są tacy obojętni... A ja jestem ciągle w mroku. Nie mogę tego zmienić. Już nawet nie wiem czy tego chcę. Boję się innego życia, bo zawsze żyłam tak jak teraz. Boję się spróbować, by czegoś nie stracić... Teraz nie mam niczego, prawie niczego, więc niczego nie stracę...
Czasami tak bardzo czegoś chcemy, że los nam sprzyja, ale są chwile, gdy ten sam los jest przeciwko nam. Tak jest w moim przypadku.
A może to nie dzieje się bez przyczyny, może to ma jakiś sens, sprzyja czemuś, czemuś służy?
Im większe cierpienie, tym większe potem szczęście, im więcej przeszkód w miłości, tym silniejsza miłość...
Znam tak wiele par, które nie miały praktycznie żadnych kłopotów, byli zawsze razem, nawet jeśli się kłócili, a przeszkody w ich związkach praktycznie nie istniały.
Szli prostą drogą do kościoła, nikt nigdy im nie zagroził...
Nie zagroził ich miłości, jeśli była...
Więc dlaczego ze mną jest inaczej?