Co za chujnia. Nie jestem gotowa na zimę. Na śnieg, na święta, na nowy rok. Na wszystko to, co zwykłam celebrować z Nim. I mimo, że naprawdę nie czuję się teraz źle, to boję sie nadchodzącego grudnia, bo wiem, że w końcu nadejdzie taki moment, kiedy dopadnie mnie wszystko to, przed czym tak od kilku miesięcy bez przerwy uciekam.
Powinnam przejść w końcu tę żałobę. Powinnam była ją przejść również 5 lat temu. Nie wiem dlaczego nie nadeszła. Zastanawiam się, czy teraz będzie tak samo? I dlaczego tak jest? Czy to jest mój jakiś mechanizm obronny?
Siedzę w biurze, zaraz będzie ciemno. Zastanawiam się co zrobić z popołudniem. Nie jestem pewna, czy dobrze robię.
Przepraszam, błąd. Wiem, że robię źle.