Dzisiejszy dzień był bardzo stresujący. Jak to zwykle czwartek. Na lekcji eliksirów magister Severus Snape zarzuciła mi, że to jaki dostałam mundurek jest tylko i wyłącznie moją winą. Może zabrzmi to dziwnie, ale dałabym sobie włosy uciąć, że te babsztyle dopisały mi iksy na liście. Zamówiłam sobie, chcąc nie chcąc bluzki w rozmiarach L, a dostałam bluzki w rozmiarach XXL. Pomyślmy logicznie; czy ja wyglądam na osobę która zamówiłaby sobie ubranie w rozmiarze XXL? Kurna fa, pytanie retoryczne.... mam rację, nie?
Po czterech godzinach wdzięcznie oznajmiłam mojej koleżance.... "Jeszcze tylko cztery godziny" (razem osiem jakby kto nie wiedział....). Na lekcji muzyki graliśmy kolędę na dzwonkach.... szczyt ambicji.
Odziwo lekcja informatyki była wyjątkowo wdzięczna. Podobno niewiele mi brakuje do piątki na półrocze (żal). Następnie była lekcja czarnej magii (czytaj chemii) i nieszczęsny, trudny jak.... nie wiem co sprawdzian, który całe szczęście można będzie poprawiać. Musiałam go napisać sama, bo Kitket nie przyszedł do szkoły. Nie przyszedł, bo sprzątał korytarz.... czy jakoś tak. Na końcu była lekcja języka niemieckiego, który stał się moją zmorą.
Po lekcjach tradycyjnie dwadzieścia minut drogi w temperaturze ojojoj z rękawiczkami bez palców, skrzypcami i zimną czapką, na chór gdzie wszyscy mieli przemarzniętę głosy. Śpiewało się gorzej niż u mnie w klasie na lekcji muzyki.
Spóźniłam się na lekcję skrzypiec, ale tak czy siak po chwili wróciłam do domu, bo trzepnęła mi struna G, a takowej w zapasie pan Szczygieł nie posiadał, bo struna G pada raz na 1000 przypadków.... albo i rzadziej. Na pociesznie dostałam strunę E. XD
Jutro jest piątek, to sobie trochę odpocznę. I mam nadzieję, że dostanę 5 z tego sprawdzianu z historii, a Brus mnie nie ścignie o ćwiczeniówkę.