nic nie zabija bardziej od samotności. możemy strzelać do siebie nawazajem karabinami, wbijać sobie noże w plecy, rzucać granatem - nic, ale to nic nie niesie ze sobą takiego cierpienia jak samotność. z czasem przestajemy patrzeć na życie z nadzieją, a kolory dookoła nas jakby blakną. wracamy do domu szurając po drodze butami ze wzrokiem utkwionym przed siebie. nasza twarz nie wyraża żadnych uczuć... poza obojętnością. obojętniejemy na wszystko. na świat, na nas samych, na życie... na miłość. powoli zatracamy się w swoim ciele pozbawionym duszy, która gdzieś nam umknęła. w końcu samotność nas zabija. mogę powiedzieć, że jestem samotna. matka od jakiegoś tygodnia nie kontaktowała się ze mną pomimo iż wciąż znajduję się w jej dom. pomimo iż wciąż jestem niepełnoletnia i to Ona powinna sprawować nademną opiekę. ojciec leży gdzieś w salonie na podłodze. pijany w trzy dupy. od zawsze uwielbiał pić alkohol, a potem nie panował nad sobą. bił moją matkę, bił mnie i mojego starszego brata. ahh właśnie.. Sean. tylko jemu udało uciec się z tego domu wariatów.
od autorki:
mówiłam, że nie będę dodawać codziennie, ale jak już napisałam to dodaję, c' nie? <3