Pamparampam. Jestem nieźle pokręcona, bezprawnie turlam się z Iką po polach, psychologowie oceniają moją osobowość jako spokojną (wtf?) i żyję sobie po raz kolejny obok siebie. Lubię kiedy mogę się choć na chwilę oderwać od sztywniackiego poczucia bycia kimś więcej niż po prostu sobą, tego ciągłego dążenia do czegoś, lubię kiedy akceptuję i siebie w tym stadium rozwoju, w jakim się znajduję i innych w ich często zabawnych stadiach. Lubię też budzić się rano z poczuciem, że to już koniec, że wakacje, że dwa miesiące luzu, że wszyscy mogą się teraz głęboko skłonić i pocałować Madzię tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, lubię też pić mlekocappucino i przyrównywać innych do moich ukochanych słodyczy, pić litrami colę i nie przejmować się. Lubię orgazmii i dziwne spojrzenia ludzi, lubię szaleństwo na polach, na ulicach, w autobusie, uwielbiam godzinne rozmowy z Szefem, kocham poczucie, że za kilkanaście dni znów biba w filii firmy, że znów będzie pięknie i tak cudownie przeniknie mnie ta moc. Kocham myśl, że są na tym świecie ludzie (i to całkiem blisko), którzy są tacy Madziowi, tacy podobni, tacy kochani i tacy AjĆć ;p .
Na temat jedynki usłyszeć można milion i pół nieprawdziwych opinii, ale także milion i 3/4 tych prawdziwych.
Niby banda kujonów walcząca ciągle z leżącym na przeciwległym końcu miasta liceum, niby powinni być grzeczni, ułożeni, niby nie wypada im organizować pospolitego szaleństwa i mówić 'NIE' wszelakim odstępstwom od TYCH norm.
A jednak. Jedynka to nie szkoła, to atmosfera. To nie nauka, to ludzie. To nie szarości, to kolory. To miejsce, które ma moc.
Spędziłam w niej już jakieś ponad pół tysiąca dni, nigdy nie żałując. Mając czasem dość, to zrozumiałe, ale nigdy nie żałując. Spotkałam tu tylu niesamowitych ludzi, którzy potrafią się powydurniać ku uciesze reszty, którzy potrafią zmobilizować siły do pracy w imię jakiejś idei. Są tu ludzie z pomysłem na siebie i na innych, kreujących z powodzeniem najpiękniejsze lata naszego życia, lata wolności, braku obowiązków i bezpretensjonalnego szczęścia. To nie jest szkoła-ideał. Wiele rzeczy nie wychodzi, wiele się nie udaję, wiele traci na wartości w połowie przygotowania, ale nic się nie marnuję, bo każda chwila spędzona wspólnie nad zrobieniem czegokolwiek owocuję nowymi znajomościami, nową umiejętnością, ale także nowym pomysłem na realizację, bo kiedy coś się nie udaję, trzeba próbować nadal do skutku, aż będzie perfekcyjne i cudowne. Tak i dzisiaj. Powitanie lata. Nie mający żadnych wartości merytorycznych napad szaleństwa, zabawy uczniów i nauczycieli, radości i śpiewu, uśmiechów i tańca, rywalizacji międzyklasowej, integracji w klasach, poznania swojego zgrania i dogadania z wychowawcą, wreszcie możliwość naprawdę przyjemnego spędzenia ostatnich szkolnych dni. Lata 60' wypadły nam bardzo ciekawie, kolorowo i jakoś tak sympatycznie. Nikt nie drwił z kolorowych spódnic, hipisowskich przepasek na włosach, pacyfek, czy skarpetek i damskich sandałków, wszyscy tylko płakali ze śmiechu, kiedy jedna czy druga klasa perfekcyjnie przedstawiła któregoś z nauczycieli, czy napisała bardzo prawdziwy tekst do wakacyjnej piosenki. Kocham to poczucie zmęczenia połączone z poczuciem zrobienia wspólnymi siłami czegoś fajnego. Widząc zaangażowanie takiej potężnej i co najważniejsze MASYWNEJ! ekipy ludzi robi mi się cieplej na serduszku i mojej jedyneczki kochanej nie wymieniłabym na milion pięćset sto dziewięćset innych.
I jest dobrze. Bardzo dobrze. Genialnie. Ciepło i miło. Niecne plany wakacyjne są i będą. Poturlam się z górki, poobdzieram, poobijam i się pewnie nie raz poryczę, ale tylko ze szczęścia, obiecuję! No i zwiedzać będę tylko i wyłącznie w skarpetkach, bo tak jest cudnie! ;p