Nie było mnie tu tak długo, że nawet nie wiem, czy pisząc tutaj teraz, nie jestem przypadkiem tylko duchem.
I czy Wasze duchy tu są?...
Najkrótsza noc w roku skończyła się szybciej niż każdy mógł przypuszczać. Co prawda ognista łuna zmierzchu przybrała na chwilę odcień leśnych jagód, ale zaraz rozchmurzyła czoło i zbladła świeżą jutrzenką. Niewiele pamiętam. Ocknąłem się w głuchych zaroślach paproci, ściskając mocno piąstkę ze skarbem. Czyżby się udało i trzymam w niej kwiat paproci? Delikatnie otworzyłem dłoń i zobaczyłem w niej swój kciuk.
Za kogo go ściskam?
Niewiele pamiętam.
Nim zdążyłem włożyć koronę i sposągowieć w doskonałej równowadze, rzucono na mnie klątwę. Zacząłem wyraźnie, przejmująco wyraźniej widzieć upływający czas. W ludziach, przedmiotach, lustrze. Czas, który bezlitośnie i bezszelestnie przecieka przez palce, zostawiając po sobie szorstkie drobinki piasku. Zacisnąłem pięści z całych sił, by zatrzymać jego wstęgę i zawiązać supeł, a on szepnął "nie". Dłonie mdleją i bieleją z wysiłku, ale... "nie".
Moją bezsilność, zawahanie i strach dostrzegło przeznaczenie i postanowiło się dokonać. Umknąłem przed nim z sali w głębiny leśne, ale wysłało za mną dwoje Łowców, wilcze kły w owczej skórze. I biegłem, a za mną po śladach z okruszków piasku sypiących się z zaciśniętych dłoni bez ustanku - pogoń. Z książęcą fantazją lub naiwnością dziecka, co się dopiero okaże, ruszyłem w najkrótszą noc po złotoulotny kwiat paproci, lekarstwo na piasek, czas i oczu zaćmienie. I czułem na plecach oddech Łowców płoszących faunę i florę.
Jelonek ocknął się w głuchych zaroślach paproci ze ściśniętym sercem. Spał smacznie pod dziwnym złotym kwiatem, gdy poczuł niezrozumiały niemy popłoch zajęcy, kopciuszków, wiewiórek i braci. Wyrwał przed siebie ku łunie jaśniejącej na horyzoncie. Trącał różkami młode listki brzóz, mierzwił wilgotne dywany mchu, oddychał głośniej niż kiedykolwiek wcześniej. Zabrakło mu powietrza, więc biegł bez tchu. Zapomniał drogi do domu, więc biegł bez pamięci. Oślepiło go światło łuny, więc biegł na oślep. Łuna podzieliła się na pół i skupiła w dwa jarzące punkty. W jednym mrugnięciu oka zbliżyły się do koziołka i uderzyły go w bok. Odetchnął, a jego ściśnięte serce szepnęło "nie".
Ocknąłem się bez kwiatu paproci w dłoni. Szorstkiej dłoni z piasku i soli. Gdzie jestem i gdzie powinienem być? Dokąd biec, by nie biec na oślep? I pamiętać o wszystkim.
Łowcy łowią.
Chciałem to wszystko napisać inaczej.
Niewiele pamiętam.
Nie potrąciłem sarenki! I Wy też tego nie róbcie.
Pamiętajcie, że świat nie należy tylko do Was.