" Schodzę na dół po schodach, tak jak robię to praktycznie codziennie...i tak jak zawsze czuję zapach unoszący się z kuchni...ale tym razem nie jest to zapach świeżej kawy...jest to zapch stali. Oczywiście, że stal nie ma jakiegoś specyficznego zapachu, chodzi mi tutaj o poczucie woni, która przywołuje w naszej pamięci obraz rzeczy czy przedmiotu, który właśnie tak pachnie. Idąc tym tropem przed oczami pojawił mi się obraz plamy świeżej krwi. Mijając ostatni schodek i jednoczesnie chwytając za klamkę od kuchni nie czułam strachu pomimo tego co spodziewałam się zobaczyć....Nie myliłam się...to co ujrzałam przerosło odrobinę moje oczekiwania ale w gruncie rzeczy było krwią...ściekająca po krzesłach i spływającą po ścianach....litry świeżej i ciepłej krwi...to już dawno przestała być moja kuchnia...już dawno pożoga zmieniła jej przeznaczenie bardziej na kostnicę niż część domu. Zauważyłam swój ulubiony kubek pełen posoki...spojrzałam w prawo i zobaczyłam zlew, dokladnie ten sam przy którym zwykłam zmywać codziennie naczynia, skompany w czerwonym płynie. Spoglądając natomiast w prawo dostrzegłam, że niebo bije jaskrawo- czerwoną łuną zwiastującą zachód słońca...ale zaraz...przeciez powinien być właściwie ranek...nie myślałam dłużej po co? dlaczego? co to? Moją uwagę przykuła natomiast postać stojąca po przeciwnej stronie pokoju. Dziewczyna, jeśli tak w ogóle można było ją określić, była mojego wzrostu, a jej włosy miały dokładnie taki sam kruczoczarny odcień jak moje...różnił nas natomiast wyraz twarzy...moja pełna stoickiego spokoju ( w końcu byłam u siebie) jej natomiast pełna była frustracji... chociaż, czy to co posiadała mogłam nazwać twarzą? Było to lico z grymasem złości, bez oczu bo na ich miejscu świeciły dwa puste oczodoły, które zostały juz dawno opróżnione. Świadczyły o tym lekkie blizny i zaschnięta krew. Pomijając twarz to krew znajdowała się wyłącznie na jej rękach...jakby to co działo się w pomieszczeniu ominęło ją szerokim łukiem, zbrudziła jedynie dłonie.
Gestem wskazała na mnie i mijając mnie w drzwiach chwyciła moją rękę i pociągnęła do wyjścia...nie opierałam sie bo po co? Nie czułam do tej istoty nic co mogłoby mnie powstrzymać przed poddaniem się jej woli...czułam raczej jakbym znała ją od lat, jakbym mogła przewidzieć każdy jej krok...każdą jej decyzję...sądziłam, że gdybym zajrzała do jej głowy to bez problemu byłabym w stanie odczytac jej myśli.
Kiedy otworzyła drzwi wejściowe (zrobiła to bezszelestnie, a z tego co pamietałam te drzwi już dawno zapomniały co to znaczy 'cisza') ukazała mi się wizja...bo inaczej tego nazwać nie mogę...świata skąpanego w ogniu, krwi, śmierci i popiele. To niebo, które chwilę wcześniej wprowadziło mnie w konsternację okazało się być tym czym było...odbiciem ognia trawiącego ziemię...Poza tym nic innego nie było takie jakie być powinno...zamiast błękitu ujrzalam płomienie, zamiast trawy zwęglone...zaraz...to były zwęglone ludzie ciała...rozpoznałam przykryty ognistym śniegiem fragment ręki, z innej strony wyzierał korpus, a raczej jego część...nie miałam pojęcia (nie chciałam po prostu wiedzieć) kim były owe ofiary...czy ich znam? czy to moja rodzina? ta wiedza była zbędna...w tamtym i w każdym późniejszym momencie. Po co popadać w panikę skoro świat i tak ulegał rozpadowi? Jedynym pytaniem było: dlaczego ja ocalałam i na dodatek nie mam na sobie ani kropli krwi? Odpowiedź stała się jasna w momencie gdy tajemnicza postać odwróciła się w moją stronę i już nic nie było tajemnicą....tą dziewczyną byłam ja, ta krew należała do spopielonych ciał, cała pożoga była mym czynem...ostatecznym rozrachunkiem...tej złej części mnie...mrok zalegający głęboko wydostał się na światło dzienne i dał o sobie znać...to wszystko było moje, a tak naprawdę nie miałam już nic...bo ogół został zniszczony przez chodząca czerń...która była mną..."
A teraz do rzeczy...dlaczego? Moja wyobraźnia lubi płatać mi figle i tworzyć wizję bardziej lub mniej kolorowe...juz od dłuższego czasu chciałam opisać tą mniej barwną opowieść stworzoną w jednej, niespodziewanej chwili. To po części alegoria mrocznej strony, którą nota bene posiada każdy z nas. Brzmi trywialnie? No i co z tego...nie zabronię, a tym bardziej nie powstrzymam mojej głowy od tworzenia takich obrazów. A powstają one przez kumulację strachu, przygnębienia, stresu...negatywnych emocji i odczuć. Analogicznie można tworzyć pozytywne wizje. Normalne i naturalne jak deszcz w październiku czy słońce na horyzoncie.
Szczerze to nic z życiowych porażek czy sukcesów raczej nie pojawi się w tej notce. Ja już od ponad godziny staram się sięgać pamięcią aby odtworzyć wam tą historyjkę natomiast jedna z najbliższych mi osób ćwiczy grę na basie za moimi plecami...tak, tak...robi to by przypodobać się rudej XD
Imieninowa notka ;p kalendarz od niedawna twierdzi, że me imie jest wielbione dwa razy do roku...ale ja nadal mam wiarę, iż taki dzień istnieje jeden...siódmy września :)
Lampka wina została oprózniona, słóńce coraz bardziej przygrzewa w balkonowe okna (co nie zmienia faktu, że mamy tylko namiastkę balkonu...ach te maleńkie kawalerki) trzebabędzie zawędrować gdzieś na miasto...ja rozumiem leniuchowanie ale dotleniać też się trzeba ^^ a lody same się nie przyniosą ze sklepu.
Ps: oj tam, oj tam...ja te filmy oglądam z nudów ^^ to co zarezerwowane dla dwojga zostaje nietknięte ^^ bo przecież jest jeszcze tyle interesujących serii anime ;p ^^
" Nie mogę krzyczeć bo wtedy wydałabym z siebie dźwięki i w realnym życiu...a biały szczur nadal bawi się ze mną w berka..."