Śmieszne, jak taki zwyczajny dzień ptrafi wzbudzić pozytywne emocje.
To jest chyba jakaś sztuka, którą powinnam opanować w 100%. Żeby
czerpać z niczego coś i (oczywiście nie idąc za teorią stoików krok
w krok) zachować spokój w sytuacjach, w których się go zachować winno.
Odliczam z niepokojem dni do szkoły, nie dlatego,że nie lubię do niej
chodzić - bo lubię, ale dlatego, że: nic nie zrobiłam, ciągle wstaję o tej 11,
źródło mojej muzyki wciąż leży rozgromione na ziemi i przeraża mnie
myśl ponownego zderzenia z faktem, że jeśli nie postaram się w tym
półroczu, to z przeniesienia nici. Rzeczywistość.
A tak poza tym, to wymyśliłam sobie przyjaciela o płci żeńskiej, z którym
chetnie rozmawiam na tematy jak najbardziej abstrakcyjne. Dobry słuchacz
z niego.
Mamy cztery akapity, powinno być siedem,bo to liczba Boga, a czas zrobić
z moich wynurzeń świętą myśl.
Mam parę rzeczy do załatwienia. Pierwsza: nie zbliżać się do patelni. Zakazano
mi gotowania i już nie ma szans na pokazanie światu swoich umiejętności kulinarnych,
a szkoda - byłoby pysznie.
Ahh, Debrzyno. Chcę posiedziec już wśród brzózek i świerków i odczadzić się trochę,
z dala od miasta. Brzydota na ulicach rani mnie swoją prozaicznością. Mogłaby
przyjść już wiosna.
Tak pisząc o niczym poczułam się właściwie jak Joyce. Nieskładne to takie i bez sensu,ale
aż miło popatrzeć na słowa przelewane z głowy w wyświetlacz Waszych monitorów hehe.
Idę na srabble.
Użytkownik vansuperhero
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.