zupełnie nieumiejętnie
aż chciałam się rozpłakać.
ktoś pochopnie wystawił mi diagnozę
- bez możliwości obrony -
przyjęłam jako fakt.
na dobrą sprawę
nic się nie zmienia
niczego nie ubywa.
tylko dawne wzruszenia
coraz mniej aktualne
budzą się nad ranem
między odsłoniętą roletą
a urwanym snem.
ona ma twarz podobną do niej, więc się złoszczę za każdym razem kiedy mijamy się na korytarzu. obca, ale na myśl potrafi przywołać złośliwą zazdrość bez podstaw i uwarunkowań - każdą z moich cech najgorszych jesteś. śnisz mi się, a rano jesteś już realnie. poznałam świat gdzieś na uboczu, transcendentalny, nieuchwytny w żadne ramy, poza postrzeganiem. jestem w nim jakby w uśpieniu, ale wszystkie zmysły pozostają czujne. te mary i widziadła uciekają razem z pierwszym słońcem. wychodzę i znowu wpuszczam w żyły rzeczywistość - ciężko ją podważyć. może przestanę się w końcu wstydzić.