Cierpienie mentalne tak wielkie, że można je odczuć niemal fizycznie.
Dosłowny ucisk czegoś co znajduje się pod warstwą skóry i kości w okolicach klatki piersiowej.
Ból który nie nie zaprasza łez na spacer po policzku i nie dławi Cię szlochem.
Ból który sprawia, że ciało drży w niepozornej agonii, i który na gardle wiąże grube supły.
To co widzialne i niewidzialne przysłania ciemna, ciepła próżnia.
Błądzenie w niej prowadzi do spotkania z samym sobą i przypomina o własnej zdolności odczuwania.
Rozkosz wywołana tym cierpieniem nie jest normalna.
Pojawia się wbrew woli i mdli jak zbyt duża porcja czekolady.
I obojętnie jak bym owy ucisk opisała, i tak pozostanie niewysłowiony, niezrozumiały.
Wiem o nim tyle, że może mieć tylko jeden powód.
Niesamowite.
Na zdjęciu chyba Mateusz.