Pamiętam pierwszy raz kiedy zgasło dla mnie słońce,
jechałem kabaryną pierwszego lipca na monte,
po drodze te psy ciągle coś gadały do mnie,
ale ja ogłuchłem widząc to co tracę w małym oknie.
Piękny poranek, siódma rano, dzień zwyczajny,
ludzie idą do pracy, wszystko w ruchu jednostajnym,
jak Witkacy maluję w umyślę obraz,
nie zobaczę tego długo czeka z betonu krajobraz.