Szła noca jak zwykle. Rozmyślała. Miała dużo znajomych, paczke "prawdziwych" przyjaciół, normalną rodzine.
Wszystko było idealnie. Wypady ze znajomymi, imprezy z przyjaciółmi. Ale coś zaczeło się powoli sypać.
Wstawała coraz smutniejsza. Jej rodzice musieli wyprowadzić się z miasta. Musiała zostawić tutaj wszystko co zbudowała.
Od tego zaczęły się wszystkie problemy. Nowa szkołą, nowi znajomi, nowe miasto. Nowe życie. Była za daleko od przyjaciół,
więc nie było szans na spotkanie. Oni się już poddali. Została sama. Nowa szkoła, dużo nadrabiania. Nie dawała sobie rady.
Rodzice też rzadko kiedy byli w domu, bo byli zajęci pracą. Poznała nowych ludzi. Przytłaczające problemy sprawiły, że zeszła
na zła drogę. Poznała cudownego chłopaka, któremu mogła zaufać. Ale czy na pewno. On także miał patologiczne towarzystwo.
Alkohol, papierosy, dopalacze. Bardzo się zmieniła. Rodzice nawet tego nie zauważali jak powoli staczała się w dół.
Nie miała siły już walczyć z tym. Codziennie wagarowała, spotykała się z różnymi ludzmi. Ze starymi przyjaciółmi nie utrzymywała kontaktu.
Zmieniło się to pewnego dnia. Przyjechała do starego miasta. Poszła do miejsc, gdzie czuła się szczęśliwa. Nie były jak dawniej.
Przyjaciół też już nie było. Wszyscy wyjechali. Zostałą sama. Siedziała cała noc pod domem, w którym kiedyś mieszkała. Oglądała gwiazdy. Przez okno domu widzała
całą rodzine siedzącą przy stole, jedząca razem kolacje, śmiejąca się. Tak było kiedyś. Płakała, wspominając to wszystko.
Z same rana poszła na najwyższy wierzowiec w mieście. Wiecie jak tam było wszystko pięknie widać. Siedziała zapatrzona w niebo i rozmyślała nad życiem.
Była szczęśliwa, że spotkała takich ludzi, którzy nauczuli ją jak żyć. Jednak wstała, przysunęła się do krawędzi, wzięła głeboki oddech, zamknęła oczy i.... skoczyła.
Już nic nie czuła, nie myślała. Tak sie wszystko skończyło. Ale przynajmniej miała już spokój od codziennych problemów, z którymi nie dawała sobie rady.
Nigdy nie ma happy endów. Zawsze cos się musi posypać.