Chwyć mnie za rękę.
Wejdźmy po drabinie.
Jest ciemno jeszcze, ale miasto już płynie.
Chodź, usiądziemy na jednym z kominów.
Pierwsze promienie pośród miasta pyłu.
Szary krajobraz, ale widzę w nim piękno.
Jest tu cały czas, tak z Tobą, jak i ze mną.
Spójrz, jak miasto budzi się ze snu.
Szary dym uleciał wprost z jego ust.
Moich i Twoich, szary, niczym kurz.
Łapię tlen i wypuszczam, po chwili znów.
Ludzie biegną, myślę, że są jak rzeka.
Prąd Cię znosi, łapiesz się drzew na brzegach.
Słońce ogrzewa nas dwoje na tym dachu.
Dzień dopiero wstał, ale w planach ma zachód.
Ja nie mam planów, póki trwa ta minuta.
Niech trwa wiecznie, nie myślę o skutkach.
Wiesz, miewam momentami takie wrażenie.
Boje się czasem, i sam już nie wiem.
Chciałbym przestań walczyć.
Zakopać ten oręż.
Być pewnym przyszłości, nie znać słowa koniec.
Trzymać Cię za rękę, jak w jakimś filmie.
Ten filar, oparcie, w codzienności zimnie.
Wiem, to jest życie, niekoniecznie, jak chcemy.
Ale mimo wszystko, dalej wierzę w happy end'y.
Patrząc z góry, widzę pewien obraz.
Wszyscy chcą szczęścia, dla wielu to konta.
Hej, w sumie to jesteśmy trochę podobni.
Każdy chce coś, swoje marzenia goni.
Rozumiem ludzi, a zaraz nic nie ogarniam.
Jestem normalny, zachowuję się jak wariat.
Paradoks i porządek, chaos i kosmos.
Wiele różnych dróg, a ja pozostaję sobą.
`Nie chcę za chmurę gnić za więziennym murem.