Nienawidzę świąt i tych wszystkich pierdolonych zjazdów rodzinnych. Czasem jakiś prezent pokoloruje mi kawałek świata na moment, ale na chuj mi prezent, wolałabym Ciebie obok. Trochę ciepła i najlepiej przeleżałabym cały długi weekend w łóżku. Do jutra, bo jutro przecież idziemy na zakupy. Nie rozumiem waszej "magii świąt", sami nie wiecie, o czym mówicie. Magia? Bo co, bo się lampki na choinkach świecą i piździ na dworze, chociaż nawet śnieg się nie chce pokazywać? Wpada czasem na chwilę, żeby zaraz potem schować się przed światem. A później wszyscy łamią się opłatkiem i składają sobie fałszywe życzenia, wszystkim takie same, bo komu chce się wymyślać coś szczerego. Ludzie wysyłają sobie jakieś głupie wierszyki, zamiast ciepłych od serca życzeń. Bo przecież rym jest ważniejszy. Potem nadchodzi sylwester i każdy obrzyguje nowy rok ruskim szampanem i jakąś wódką. Nie ma to jak uczcić tykający zegar rzygami. Później jest dzień kaca i znów do szkoły, pracy i życia, które tak naprawdę wygląda tak szaro, jak wyglądało przed sylwestrem i w poprzednich latach.
Zrzucam zmięte, brudne myśli i przed Tobą umieram.
Chore serce otwieram bez znieczulenia.