Tomik opowiadań "Zew Cthulhu" H.P. Lovecrafta dostałem od przyjaciela już w szkole średniej. W jedną noc przeczytałem całą książkę, a Mitologia Cthulhu stała się moją pasją. Od tamtego momentu z uporem poznawałem opowiadania i nowele Samotnika z Providence oraz zdobywałem każdą wydaną na świecie pozycję, która dotyczyła Mitologii.
Korespondując z osobami z całego świata, którzy podzielali moje zainteresowania, wymieniałem się ciekawymi informacjami. Uczestniczyłem w spotkaniach organizowanych w Europie oraz Ameryce Północnej poruszających fenomen Kultu Cthulhu. W swojej biblioteczce domowej mam takie dzieła jak niesławny Necronomicon, Księgę Eibona, Kult Ghuli, Nienazwane Kulty oraz Cthaat Aquadingen. Nigdy nie wierzyłem, że Mitologia może być czymś więcej niż fantazją, która oczarowała miliony ludzi.
Intrygujące jest to, że rewelacje, które do tej pory poznałem są spójne i tworzą interesującą, a zarazem przerażającą całość. Nie ukrywam, że miewam od czasu do czasu dziwne sny, w których skrzydlate stwory unoszą się ponad fantastycznymi, wydłużonymi jak igły górskimi szczytami. Odbywam liczne wycieczki po zatopionych miastach, zbudowanych z kamieni o nieregularnych kształtach. Niekiedy znajduję się w centrum dziwnej ceremonii, podczas której wężowe stworzenia wydają się modlić do dziwnego Księżyca.
Znajomi, Badacze Mitologii Cthulhu nie mogą uwierzyć, że pomimo posiadanej wiedzy jestem sceptyczny. Senne wizje, o których opowiadałem są ich najważniejszym argumentem. Starają się mnie przekonać, że jako wybraniec potrafię dostać się i poruszać po Krainie Snów. Natomiast ja owe sny traktowałem jako ujście dla nadmiaru emocji, związanych z zainteresowaniem Kultem Wielkiego Przedwiecznego.
Niecały rok temu zamieszkałem z żoną i córką w domu jednorodzinnym w małej miejscowości na wschodzie Polski. Od tamtej pory sny nasiliły się i byłem skłonny skorzystać nawet z poradni psychiatry oraz porzucić pasję. Po przebudzeniu nie byłem w stanie opanować nerwów po tym czego doświadczałem. Każdej kolejnej nocy stawały się wyraźniejsze, niezrozumiałe motywy układały się w całość i miałem wrażenie, że przenoszę się do jakiegoś dziwnego miejsca, którego powoli staję się mieszkańcem. Wszystko to składałem na karb przemęczenia i pasji, której poświęciłem niepotrzebnie zbyt wiele czasu.
Miesiąc temu do moich drzwi zapukali ludzie, którzy oznajmili, że są pracownikami Fundacji Wilmartha i znają przyczynę mojego złego samopoczucia. Początkowo nie wierzyłem w ich słowa myśląc, że są podstawionymi aktorami wynajętymi przez któregoś z bliższych znajomych. W upływie chwili udowodnili, że posiadają rzetelną wiedzę na temat moich problemów.
Po kilku godzinach rozmowy byłem zszokowany informacjami, których się dowiedziałem. Musiałem spokojnie przemyśleć kilka spraw, gdyż wykraczały poza moją sferę pojmowania. Rzeczy, którym poświęciłem tyle lat badań i miałem za fikcje literacką, właśnie nabrały cech realnych. Agenci Fundacji Wilmartha wyjaśnili, że stałem się marionetką Pana na R'lyeh! Poprzez sny chciał manipulować mną i moją rodziną. Mało tego! Również przedstawiciele rasy Cthonian używając zdolności telepatycznych próbowali zawładnąć moim ciałem. Według Agentów, którzy obserwowali mnie od kilkunastu dni, jestem osobą ogromnie wrażliwą emocjonalnie, a pod naszą posiadłością znajduje się gniazdo tych stworzeń wraz z ich cennymi jajami. Zapytali, czy córka również wykazuje jakieś widoczne zmiany na tle nerwowym, a kiedy zaprzeczyłem, poprosili abym przyjrzał się jej pracom plastycznym i pamiętnikom. Sugerowali, że mogą zawierać istotne informacje.
Żona i córka nigdy nie przywiązywały znacznej wagi do moich zainteresowań, tym bardziej byłem zdziwiony kiedy wśród pierwszych opowiadań dziecka znalazłem znane mi słowo. Pokazałem gościom zapiski córki. Wtedy jeden z nich wyjął z teczki pożółkłą i postrzępioną na rogach kartkę. Treść na obu była identyczna:
Dawno temu był sobie las. W lesie stała chatka. A w tej chatce była sobie mama, taka i córeczka. A pod chatką mieszkał Cthulhu.
Byłem śmiertelnie przerażony kiedy dowiedziałem się, że kartka należała do dziecka, które wraz z rodzicami zginęło podczas ataku Cthonian na ich dom. Jednak Agencji Fundacji Wilmartha oznajmili, że teraz panują nad sytuacją i opowiedzieli w jaki sposób zamierzają działać. W tej chwili byliśmy chronieni amuletami zrobionymi z Gwiazdy Starszych Bogów i nic nam nie groziło. (Takimi samymi amuletami jest zapieczętowane podwodne miasto Rlyeh. Dzięki nim, Wielki Cthulhu nie może wydostać się fizycznie na zewnątrz. Niestety nie przeszkadza mu to ingerować w ludzkie sny.)
Kilka dni później na podwórku stanął fałszywy obóz archeologiczny. Pod przykrywką prac, których celem było odnalezienie starej słowiańskiej zagrody rozpoczęto odwierty w głąb ziemi. Była to standardowa procedura w zwalczaniu Cthonian. Przez powstałą dziurę Agenci Fundacji wpompują ogromną masę wody, na którą ta rasa jest wrażliwa. Tym sposobem powinno dojść do zniszczenia ich legowiska. Niech Bóg nas ma w swojej opiece!