Ludzie, którzy przebywają z dziećmi, a nie są ich rodzicami, podlegają szczególnej kontroli.
W dobie szybkiego przepływu informacji i powszechnego dostępu do mediów, nikt z nas nie jest anonimowy. Wszystkie nasze zachowania, chwile po ich zaistnieniu, mogą być wyniesione na pierwsze strony gazet i podane w telewizyjnych serwisach informacyjnych. Jesteśmy otoczeni nie tylko ludźmi, ale również elektronicznym sprzętem, który może zarejestrować każdy nasz krok.
Od zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz. Dlaczego, pomimo wielu, codziennych ostrzeżeń, ludzie decydują sie powielać błędy innych? Każdego dnia słyszymy o pijanych kierowcach, złodziejach i ludziach, którzy krzywdzą innych. Wydaje się, że codzienne informowanie o nowych przypadkach, powinno działać jak bat na potencjalnych sprawców. A mimo to, cały czas dochodzi do nowych tragicznych w skutkach incydentów. Szczególna uwagę przywiązuje się do dzieci, a jeżeli stają się one ofiarami, kara dla sprawców, według opinii publicznej powinna być po stokroć surowsza, niż w przypadku popełnienia jej wobec osoby dorosłej.
Opowiem Wam historię człowieka, który w swojej pracy, nie przejmował się jak postrzegają go inni ludzie.
Pewnej wiosny, został on zatrudniony jako konserwator w pewnym ośrodku dla dzieci i młodzieży w Krakowie. Początkowo jego praca polegała na naprawie przeróżnych przedmiotów, które ulegały zniszczeniu w czasie codziennego użytkowania przez dzieci. A meble, sprzęt AGD i RTV, każdego dnia poddawane są ciężkim próbom przez najmłodszych użytkowników. Swój warsztat miał w podpiwniczeniu budynku i początkowo mało kto go widział i nikt z nim nie rozmawiał. Pracy miał dużo, jednak nie poddawał się, aż wszystko dokładnie naprawił lub znalazł skuteczne, zaimprowizowane rozwiązanie. Z czasem przydzielano mu kolejne zadania, zamiatanie chodników na terenie ośrodka, konserwacja placu zabaw czy koszenie trawy.
Pomimo swoich 40 lat, wyglądał jak młodzieniec - gładkie lico, chłopięca fryzura, z zaczesaną na bok grzywką i beztroski uśmiech na twarzy.
Szybko nawiązał dobry kontakty z dziećmi, które lgnęły do niego, zadając mnóstwo pytań dotyczących jego pracy. Widać było, że to zainteresowanie bardzo mu się podoba, gdyż na każde pytanie odpowiadał długo i wyczerpująco. Bardzo często przerywał swoją pracę na rozmowy z dziećmi. Po pewnym czasie konwersacja zbaczała z tematów technicznych i mężczyzna zaczynał chwalić dzieci za różne rzeczy, pytał o stan zdrowia, uważnie przyglądał się każdemu zadrapaniu i stłuczeniu ciała, a także chętnie opowiadał o sobie. Dzieci, podpytywane przez opiekunów z ośrodka, opowiadały o nim różne, często sprzeczne historie. Najbardziej do rozmów upodobał sobie trójkę rodzeństwa w wieku od 10 do 13 lat. Spędzał z nimi wiele czasu, a nawet zabierał, oczywiście za pozwoleniem opiekunów, do swojego warsztatu i budynków gospodarczych na terenie ośrodka. Gdy podczas ożywionej rozmowy z dziećmi, blisko nich znalazła się osoba dorosła, natychmiast się onieśmielał . Przestawał wtedy mówić, a kiedy zapytany musiał odpowiadać, jego głos drżał, długo szukał odpowiednich słów ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Kiedy musiał pracować wewnątrz budynku, co bardziej wścibscy pracownicy przyglądali się mu się uważnie i pytali skąd pochodzi. Odpowiadał krótkimi zdaniami, tłumacząc, że nie ma czasu na rozmowę, gdyż czeka na niego jeszcze wiele obowiązków. Tym sposobem sprawiał wrażenie osoby chłodnej, a nawet lekko wywyższającej się, co wielu osobom się nie podobało. Ogólną aparycję miał raczej niechlujną. Niewiadomo jak ubierał się na co dzień, gdyż do pracy przychodził już w stroju roboczym, codziennie z siatką kanapek. Kombinezon roboczy, koszulki zawsze były umorusane i przepocone. Włosy miał tłuste, a za uszami oraz pod paznokciami brud. Bywał też od czasu do czasu źle ogolony, z kępkami włosów na policzkach. Pachniało od niego nie tyle potem czy smrodem, ile niezidentyfikowanym, drażniącym słodkim zapachem.
Codziennie rano zamiatał chodnik przed ośrodkiem, a kiedy dzieci szły do szkoły, z każdym z osobna przybijał żółwika, życząc im miłego dnia, uważnej nauki i żeby zjadały przygotowane w domu śniadanie.
Pewnego dnia, mężczyzna, nie zgłaszając powodu nie przyszedł do pracy, a kiedy dwoje dzieci, z trojga rodzeństwa, z którymi miał dobry kontakt nie wróciła popołudniem ze szkoły do domu, wszczęto alarm. Najpierw wykonano telefon do szkoły, wysłano do niej również kilka osób, które miały sprawdzić trasę powrotną oraz pobliski teren. Nieraz zdarzało się, że co psotniejsze dzieci zostawały po szkole dłużej na osiedlowych placach zabaw. Jedna z nauczycielek w świetlicy widziała dzieci, które na terenie szkoły rozmawiały przez chwilę z jakimś mężczyzną. Sprawiały wrażenie, że dobrze go znają, chociaż nauczycielka nie potrafiła go rozpoznać. Następnie zadzwoniono do rodziców tych dzieci, a kiedy Ci nie odbierali, opiekunowie pojechali do ich domu. Niestety, nikogo w nim nie zastali. W tym czasie został powiadomiony Komisariat Policji i jak to bywa w przypadku zaginięcia mały dzieci, natychmiast wszczęto poszukiwania.
Wtedy to pracownicy, zaczęli kojarzyć fakty, połączyli nieobecność dziwnego pracownika oraz dzieci i wybuchła panika... Patrol policji udał się do domu mężczyzny, jednak również nikogo w nim nie zastali. Sprawa w tym momencie była jasna, wystarczyło tylko ująć sprawcę. Lokalne krakowskie portale internetowe oraz telewizja, podały informacje o poszukiwaniach oraz rysopisy.
Po kilku godzinach dzieci wróciły do ośrodka, nieświadome zaistniałej sytuacji. Okazało się, że były u swojego kolegi, który zaprosił ich na wspólne granie na konsoli. Mężczyzna odnalazł się w szpitalu z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego. Niestety nie zdążył przed operacją zadzwonić do pracy. Maszyna informacyjna jednak od dłuższego czasu była już w ruchu.
Zatem nasz tajemniczy bohater, okazał się zwykłym, prostym, nieśmiałym, ale dobrodusznym człowiekiem. Różne czynniki powodują, że pewne sytuacje odbieramy takimi, jakimi nie są. Głównie zazdrość ludzka prowadzi do plotek i wybujałych wyobrażeń. Ale to już inny temat.