Pijąc z mamą poranną kawę wezbrało się nam na wspomniania. To były wyjątkowe chwile. Przypominałyśmy sobie wszystko. Rozmawiałyśmy dobre pare godzin. Wszystko co piękne i niewinne zostało tam daleko, tam u mojej babuszki. To w jej domu, w jej małej wiosce rozegrały się przepiękne sceny mojego życia. Pamiętam jak bardzo smakowały mi drożdżówki popijane ciepłym mlekiem. Zawsze na mnie czekały dokładnie o 7:00. Potem brałam koc, cały karton zabawek i chodziłam na pole. Babcia pakowała mi w pojemnik kawałek ciasta, kanapki i ciepłe kakao. Co z tego, że cholernie bałam się mrówek? Szalałam do późna. Zazwyczaj wracałam z płaczem, bo albo spadłam z drzewa albo wpadłam do małej rzeczki. Po drodze zawsze skręcałam i brałam jedną kukurydzę. Była taka pyszna. Niekiedy brałam pędzel, farby i bazgroliłam po drewnianych ławkach za domem... Udawałam, że jestem kosmitką i muszę porwać wszystkie kurczaki z babcinej stodoły. Nie powiem, że babcia się nie denerwowała. Bawiąc się na strychu podnosił mi się poziom adrenaliny, zawsze wkręcałam sobie, że jest tam całe mnóstwo duchów, dlatego co chwilę ktoś był wołany i musiał ze mną siedzieć. Dziadek uczył mnie prowadzić konie. Tak się ich bałam, ale tak to lubiłam. Cieszyłam się jak głupia kiedy musiałam je wyszorować albo dać im jedzenie. Gdy zostały wypuszczane na pastwisko łamałam wszystkie możliwe zasady: wypuszczałam psy, biegałam między koniami z przeraźliwym piskiem, rzucałam w nie kamieniami nie przyznając się do winy. Tak, byłam niemożliwa. Uwielbiałam oblewać się wodą z wujkiem. Udawaliśmy, że mamy lany poniedziałek. Ciągle mu się naprzykrzałam i prosiłam żebyśmy się przejechali ciągnikiem. Kuchnia mojej babci przebijała wszystkie inne. Nikt nie robił lepszych posiłków od niej.Nadal kocham tam jeździć, chociaż robię to z mniejszym zaangażowaniem niż kiedyś.
TAK BARDZO ZA TYM TĘSKNIĘ