To UEFA chce, żebym nadal był prezesem związku, bo przecież Euro zbliża się wielkimi krokami. A nikt nie zna się na tym lepiej niż ja - mówi szef PZPN
Listkiewicz broni Leo i zastanawia się... czy znów kandydować na prezesa ť
Przemysław Iwańczyk: Znów zmienił pan zdanie i chce kandydować na prezesa PZPN?
Michał Listkiewicz: Nie podjąłem decyzji, dopiero rozważam taki krok, a to przecież duża różnica. Muszę porozmawiać z zarządem PZPN, lokalnymi związkami, z przedstawicielami klubów, działaczami FIFA, UEFA i rodziną oczywiście, a może przede wszystkim z rodziną. Ziarno niepokoju zasiała we mnie goszcząca ostatnio w Polsce delegacja UEFA. Delikatnie zasugerowano mi, że moja rezygnacja nie jest właściwym krokiem podczas przygotowań do Euro 2012. Ich zdaniem nigdzie w Europie nie zdarzyło się, by prezes rezygnował w ostatnim etapie przygotowań do tak wielkiej imprezy.
Pamięta pan wywiad dla "Gazety"? Już wiele miesięcy temu na pytanie, czy będzie pan kandydował, usłyszeliśmy: "Ależ skąd! Ja już się szykuję do roli byłego prezesa i nie będę kandydował. Proszę napisać to wężykiem".
- Wiem, wiem, ale znacznie ważniejsi ludzie ode mnie składali deklaracje, których nie dotrzymywali. Uwierzcie mi, że gdyby nie rozmowa z działaczami UEFA, w ogóle nie zaprzątałbym sobie tym głowy. Zresztą wcale nie muszę być prezesem, wystarczy, żebym został głównodowodzącym w sprawie Euro 2012. Robię to od pięciu lat i najlepiej się do tego nadaję. Powiem nieskromnie, że na tym polu biję innych kandydatów o kilka długości. Gdyby prezesem był jednak ktoś inny niż ja, Euro powinno zostać w rękach Listkiewicza i jego ludzi, którzy są doskonałymi fachowcami w tej sprawie.