ktoś kiedyś mi powiedział, że ' koniec czegoś, daje początek czemuś nowemu..'
hmm, teraz tak rozmyślając, zastanawiam się ile w tym prawdy.
czuję się strasznie dziko, nieswojo... nie wiem czy to problem otaczających mnie ludzi czy może problem samej mnie, hmm, nie lubię stawiać sobie takich pytań, a tym bardziej na nie odpowiadać,
za dużo tych filozoficznych myśli opętało mój mały móżdżek, i mała Martusia nie daje sobie z nimi rady,
kiedyś, hmm jakie tam kiedyś, jeszcze z 3, 4 miesiące temu myślałam że mnie nie będą dotyczyć problem związane z moja psychiką, z moim zachowaniem, czy nawet z moim otoczeniem, teraz każdy mały szczegół rodzi problem w rozmiarze XXL a nawet większy, ale to nie ma żnaczenia przecież, (...)
w moim życiu jest parę ważnych osób, do których mam duże zaufanie i wiem że moge na nich liczyć,
mówię tutaj o moich rodzicach, mojej matce chrzestnej, a nawet o mojej babci... czasem chciałabym, żeby zniknęli ale tak tylko na 10-30 sekund, innymi ważnymi osobami są dwie moje przyjaciółki, oraz Pan mieszkający sobie ode mnie z jakieś 200 km, i zdaję sobie z tego sprawę, że tak naprawdę to On nigdy nie będzie mój a ja Jego, eh, niestety, a ja żadnego innego nie chcę, i nie mówcie mi że to normalne u dziewczyny w moim wieku, normalne to jest jak to trwa 5 miesięcy ale nie 5 lat. ;<<
ubolewam nad tym strasznie...
rozpisałam się jak jakaś głupia, muszę sobie założyć jakiegoś błoga, podobno to pomaga, zobaczymy czy mi pomoże, a nóż widelec i po obiedzie.
żegnam, na czas nieokreślony...