w końcu zupełnie przestajesz się interesować, bo albo cię przygnębia, albo przyprawia o zazdrość
i myślisz tylko, że marzenia to nieosiągalne mrzonki,
nie szukasz rozwiązań, nie starasz się o zmiany,
bo inni mają jeszcze gorzej
w końcu zupełnie przestajesz rozmawiać, bo monotonia zabiła wszystko
i nie masz już na co narzekać - bo nic się nie zmienia, bo od miesięcy jednakowe zmartwienia
czasem tylko ktoś umrze i ochlapie cię samochód, wlepią ci mandat
i nie chce ci się nawet doceniać tego co masz, co ciężko zdobywasz, co szczęśliwie ci się trafia,
nawet nie zwracasz uwagi, że masz się dobrze;
nie pytasz, bo się boisz odpowiedzi - w zasadzie każda jest przecież zła
nie chcesz tęsknić do tego, czego nie masz
i nie chcesz się silić na dobre słowa, na chwile uwagi
masz przecież wystarczajaco własnych zmartwień;
drżysz na wspomnienia, więc palisz mosty i kasujesz zdjęcia, rzucasz telefonem o ścianę
z rzadka pomyślisz, by może zadbać, wyciągnąć dłoń, jednak łatwiej jest wyciągnąć nogi
i przecież tak bardzo chce ci się spać
brakuje ci pasji, bo to kosztowne, wymagające, bo nigdy dotąd jakoś nie było potrzeby,
trenujesz więc weekendowo ten narodowy sport, niekiedy ci się wyrwie słowo
lub trzy i zdarzy się nawet poczuć
złość i trochę radości, wyjść poza schemat, lecz potem zapomnisz, w porannym bólu głowy
między aspiryną, a butelką muszynianki;
tak więc wracasz do tego samego domu, w którym jesteście razem już chyba od zawsze
patrzysz tym samym wzrokiem i rytmicznie wybijasz rytm na kolejne dni
podliczasz potem rachunki i z tą samą miną wznosisz oczy w kierunku nieba
a przecież nic więcej do życia nie trzeba.
jesteś w tym wszystkim
jak morelowy dżem
jednak czy to lepiej być brukselką?