To normalne, ze czasem mam dosc.To normalne, ze czasem chce stad uciec. Tak zawsze mowie sobie kiedy, po raz kolejny przed spontanicznym pojechaniem na lotnisko powstrzymuje mnie pieprzone poczucie obowiazku, rozwagi i pozornego zdrowego rozsadku. Zadaje sobie wtedy pytanie czy cos mnie jeszcze tu trzyma i problemem staje sie nie odpowiedz, a wszystko to , co nastepuje zaraz po niej. Nikt nie lubi sobie uswiadamiac, bo to oznacza koniecznosc rewolucji. Chcialabym cos zmienic, jasne. Chcialabym zdrowiej jesc, chcialabym nauczyc sie hiszpanskiego, chcialabym zwiedzic Nowy York, chcialabym zrobic licencje pilota, schudnac, wypiekniec, blyszczec sama dla siebie. Chcialabym w koncu zaczac o siebie nalezycie dbac, przestac sie tak przejmowac opiniami nieistotnych ludzi i wiecej myslec to tym, co moge zrobic, zeby bylo dobrze, nie tylko do zniesienia.Chcialabym patrzec w lustro i myslec, ze jestem szczesliwa. Ktorys raz z kolei probuje sama siebie popchnac do dzialania i w wiekszosci przypadkow uswiadamiam sobie, ze najwieksza przeszkoda dla mnie jest moje wlasne ja. Przeciez to paradoks. Przeciez moge, wiec dlaczego tego nie robie?