Jako nastolatka miałam wiele marzeń, udało mi się nawet trzy razy wypowiedzieć "marzenie" przy spadającej gwiazdce.. Dziś wiem, że te marzenia nie miały nic wspólnego z prawdziwym życiem.. Może wydawać się to śmieszne, ale każde życzenie brzmiało tak samo; chciałam żeby chłopak, z którym akurat "chodziłam" został ze mną na zawsze. Z perspektywy czasu widzę, że przemawiała przeze mnie potrzeba miłości jakiej nie zaznałam w domu (ale o tym w innym poście). Widzę także przyszłość jaka czekałaby mnie z moimi wybrankami. Pierwsze marzenie skończyłoby się na związku ze złodziejem, a do tego idiotą. Mieszkalibyśmy na jakimś pustostanie, pili wódkę i niczym się nie przejmowali. Wtedy oczywiście nie myślałam o zabezpieczniu finansowym, w ogóle nie myślałam, ważne było dla mnie to, że jest przy mnie ktoś kto mnie "kocha", choć to nie miało nic wspólnego z miłością. To były stare czasy, jednak mimo tego, że przybyło mi kilka lat znów wypowiedziałam to życzenie. Uważałam się już za na prawdę dorosłą, ogarniętą osobę, a w rzeczywistości nadal byłam zbuntowaną smarkulą. Mój adorator był starszy, jak uważałam mądrzejszy, bardziej doświadczony. Nie miał na pieńku z prawem, a przede wszystkim miał pracę. Tak, uważałam go za faceta na całe życie. Nie wiem, czy to czas go tak zmienił, czy coś innego, ale zmienił się o 180o. Pracował zagranicą, zjechał specjalnie dla mnie, czułam się wyróżniona, czułam, że jestem tą jedyną. Niestety, od czasu zjazdu nie umiał znaleźć pracy na dłużej, niż kilka dni, nawet chęć założenia rodziny przeze mnie nie zmieniła jego zachowania. Teraz pewnie moje dziecko nie miało by co jeść, bo W. nie wiedział, że samą miłością nie wyżyjemy. Mam z nim dziecko, ale to moje dziecko, J. ma dwa lata, a jej kochany "tata" dalej skacze z pracy na pracę. Ojciec z niego taki, że to jego matka nauczyła J. mówić "tata", a ja żeby spotykał się z dzieckiem musiałam go "zmuszać". Także ojciec z niego żaden, na szczęście poznałam kogoś, kto kocha J. i umie jej to okazywać.
Moje dwa marzenia do spadającej gwiazdy nie były ani przemyślane, ani mądre, w zasadzie nie wiem co mną kierowało... Teraz wiem, że nie ma czegoś takiego jak marzenia, jak ma być to będzie, bo przecież nie mamy wpływu na wszystko. Obecnie dążę do stworzenia rodziny, której ja nie miałam. Oczywiście na to mam wpływ, to moje decyzje będą kształtować nasz związek.
Trzecie marzenie brzmiało tak samo jak dwa pozostałe, różnica była jednak ogromna. Z A. jesteśmy razem dwa lata (rozstałam się z W. podczas ciąży, a pod koniec zaczęłam się spotykać z A.), 1,5 roku mieszkamy razem i układa nam się świetnie, choć nie zawsze tak było. Ta znajomość była inna, prawie nie rozmawialiśmy, nieznaliśmy się. To ja zaczęłam klikać do niego przez nk, potem wymieniliśmy się numerami gg, po jakimś czasie, chociaż byłam w ciąży czułam się znów jak nastolatka, miałam motyle w brzuchu. Wiedziałam już wtedy, że zakochałam się, ale to nie był czas na związki. W najbliższym czasie miałam urodzić, do tego moja J. miała wadę wrodzoną nie chciałam myśleć o facetach, tylko ona była ważna. Po przyjściu na świat moje Cudo spędziło 3 miesiące w szpitalu na intensywnej, przez ten czas widywałam się czasem z A.. Spotykaliśmy się żadko i na krótko, oboje nie byliśmy pewni jak to będzie, przecież ja miałam już dziecko a on całe życie przed sobą. Wiadomo pisaliśmy do siebie, że nie umiemy bez siebie żyć, że tęsknimy, ale rozsądek brał górę. Nie chciałam, żeby J. się do niego przyzwyczaiła, to chyba było najważniejsze. Pewnego razu nie wytrzymałam i wystukałam mu wiadomość, że nie mogę tak dłużej, zachowywaliśmy się jak kumple, a oboje czuliśmy do siebie o wiele więcej. Napisałam, że chcę wiedzieć czy chce ze mną być czy może ma inne plany.. Był ze mną szczery, powiedział, że nie wie czy jest na tyle odpowiedzialny. Wiem, że rozmawiał ze swoim ojcem, a on jakby "pchnął go" do tej decyzji, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Podczas naszych rozmów oboje wymienialiśmy swoje zdania na temat związków, nie różniły się prawie niczym. Dzięki takiemu "zapoznaniu się" oboje wiedzieliśmy czego chce druga osoba. Przez pierwszy czas sielanki nie było, mój były przychodził do córki, mieszał się w nasz związek to wszystko okropnie na nas wpływało, dochodziło do kłótni, kiedyś się też wyprowadziłam. Na nasze szczęście nawet tak prości ludzie jak my potrafią wyciągać lekcje z takich porażek, dlatego dziś kłócimy się na prawde bardzo żadko, praktycznie w ogóle. Życzenie wypowiedziałam całkiem niedawno, na imprezie na wsi, tylko tym razem wiem, że mi i J. niczego nie zabraknie od spraw materialnych po uczucia! J. i A. to dwie najwspanialsze osoby w moim życiu, dzięki którym wyszłam na prostą. Z A. jesteśmy w zasadzie idenyczni, większość poglądów jest taka sama, z resztą zachowujemy sie podobnie, takie dwie bratnie dusze. <3
Nie każde marzenie się spełnia i ja się z tego cieszę,
a to co chcę osiągnąć dam radę osiągnąć sama!