Wiem, że niedługo, tak będzie wyglądało moje biurko i to jest cholernie smutne, no ale cóż zrobić.
Trzeba zakuwać, jeśli chce się coś osiągnąć.
Coraz częściej, gdy patrzę w lustro widzę potwora, który chowa się za moimi piwnymi oczami.
Im bardziej, usiłuję go unikać, tym bardziej on pochłania, moje życie.
Wraz ze spadkiem magicznych cyferek, rośnie poczucie beznadziei.
Nie wiem dlaczego, to wszystko musi być tak cholernie trudne... Nawet jeśli wiem, że jest stabilnie.
Nie sądzę, bym czuła jeszcze chłód... Albo przyjemność, czy ból.
Momentami wydaje mi się, że zapadłam się w głąb siebie. Gdzie wszystko jest mroczne i ciemne.
A zimno jest tak dotkliwe i przenikliwe, że moje kości, mimowolnie się łamią.
Sama nie wiem, czy jestem jeszcze człowiekiem, czy może systemem odruchów?