Jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna.
I mam ochotę płakać i wyć do nieba, przeklinając Siebie.
Nie ma tu dla mnie miejsca. Ani dla Ciebie.
Ta samotność dobija, bardziej niż myślicie.
Zabiera moje serce, oraz duszę i życie.
Najgorzej jest wtedy, gdy w okół pełno ludzi.
I żaden nie jest dla Ciebie, twego serca nie budzi.
Żaden Cię nie lubi, w pogardzie Cię trzymają.
A Ty jesteś sobie pomiędzy sercem a strzałą.
Nikomu nie mówisz, uśmiech masz zawsze stały.
Te stalowe strzały, nie raz Twe serce, osłabiały.
Znów sobie poradzisz, nikt nie usłyszy wycia.
Ani ostatnich minut Twego życia.
To znów się dzieje i czuję to przez skórę.
Ja pragnę być wśród ludzi, już taką mam naturę.
Ale ludzie są źli, bo to przez nich cierpimy.
I tylko na nich sobie dusze tępimy.
Ucieknę się teraz do ostatecznych kroków.
Takich jak w tamtych czasach, takich jak przed roku.
Znów poczuję że żyję z igłami prosto w żyle.
I znów będę wkoło latać, kolorowe motyle.
I być może przyśni mi się nawet kochanka.
Co wstała specjalnie dla mnie, wraz ze wschodem poranka.
Co czeka tylko na mnie, ta moja wyśniona,
W rzeczywistości nigdy dla mnie nie przeznaczona.
Znowu poczuję, jak słodkie może być szycie.
Trochę szybciej przeleci mocnego serca bicie.
Granice się zatrą mej, rzeczywistości.
I upadnę na dno, tak jak w trumnie kości.