piątek wieczór, a ja siedzę w domu. odrobiłam wszystkie lekcje, muszę dokupić masę książek i ofkors dostaję zjeby od starej, że chodzę do szkoły w ogóle i z jakiej racji książki są obowiązkowe i że mam sobie sama zarobić. pozdrawiam.
posprzątałam biurko, więc mam miejsce i w miarę ogarniam, ale na resztę pokoju nie chce mi się patrzeć nawet, ledwo co przejść się da (już się dziś wypierdoliłam o śmieci). nie mam motywacji do niczego. i chuj.
bilans (CHUJOWY):
śniadanie: 2 kromki chrupkiego pieczywa żytniego (49) z margaryną, rzodkiewką, pomidorem i szczypiorkiem (ok.50) = 99 kcal
obiad: naleśnik z jabłkami i cynamonem (zapomniałam o otrębach;<) = 130 kcal
kolacja: kisiel jabłkowy (123), puszka kukurydzy (200-220), dwa chlebki chrupkie z margaryną (ok. 75) = ok. 400-420 kcal
reszta: małe jabłko, 3 łyżeczki lodów truskawkowych = ok 80 kcal
więc jest słabo.
na ćwiczenia nie miałam dziś siły ani w sumie czasu, więc tylko kwadrans nauki hula-hop (kurwamaćchybasięnigdytegonienauczę).
WUEF OPUŚCIŁAM, zaspałam. więc jest coraz gorzej, bo nie byłam jeszcze na ani jednym, a były już cztery, a podobno babka straszna, więc jak przyjdę w poniedziałek (MUSZE KURWA) już sobie wyobrażam spojrzenie z wyższością "panna x się pojawiła, mhm, a panna wie, że z kolczykami się na lekcje nie wchodzi? jak ma panna problem to proszę wypierdalać", o tak, tak będzie na bank. już się nie mogę doczekać, w sumie dawno żadnych zjebów od nauczycieli nie dostałam:<
jutro stara w pracy, więc do 14 chata wolna. mogłabym napisać, że wstanę grzecznie o 9, zjem śniadanie, pójdę po szlugi i będę ćwiczyć do jej powrotu. ale coś czuję, że nie będę mieć siły. i to nie tylko fizycznie, ale mam aktualnie zbyt dużego doła, żeby ćwiczyć, bo gdy to robię w takim stanie, zapominam właściwie po co. po co mam to robić, skoro i tak jest chujowo. także wolę się jutro zająć ogarnianiem siebie a nie swojego sadła. co nie znaczy, że będę wpierdalać. ale może zrobię sobie kurwa święto i zjem kromkę chleba, bo już zapomniałam jak smakuje, poważnie.