Kap, kap

Miałem to zdjęcie dodać wczoraj ale z przyczyn różnych na tym blogu za widnieje dopiero teraz. W sumie to nawet nie jest zdjęcie tylko Słit Focia - a trudno je czasami do definicji zdjęcie podciągnąć :P. Tak czy owak owe cudo leżało u mnie naprawie w pełni zapełnionym dysku już od obozu. Co mnie tak nagle na nie wzięło? Może to że w niedzielę, w dużej mierze wczoraj i dzisiaj mam bardzo dobry humor, może to że kiedyś już mnie Kacper prosił abym to "coś" wstawił na bloga, może dlatego że są na zdjęciu tak naprawdę najważniejsze dla mnie osoby a może dlatego, że w hufcu w antyramie wraz z innymi "bardzo mądrymi" zdjęciami już widnieją. Skoro tam jest to czemu i tu by nie wstawić co nie? ;D. Fart mój polega na tym, że stosunkowo niewiele zdjęć miałem na których byłem. Takiego luksusu nie dostał Kacper, Misiek i Marta. Oni mają kilka ciekawych upublicznionych fotek ;D.

Dzisiejsza szkoła przebiegła naprawdę bardzo luźnie, głównie z jednego powodu - nie było matmy i skończyliśmy po 14. Jako, ze też stosunkowo było mało zadane to wszystko się takie lekkie wydawało. Jutro już tak nie będzie, ale do jutra jeszcze trochę czasu wiec nie ma się o co martwić :P

Po poniedziałkowej odprawie zauważyłem, że wszystkie próby mi się jakoś niedługo kończą. Srebrną OTP będę jeszcze w tym tygodniu finalizował aby za tydzień otrzymać, GOT prawdopodobnie jutro również będę wypisywał do końca, z HO zostały mi 2 nie koniecznie trudne zadania (czekać na Kaczora ;P) a pwd. na październikowej odprawie będzie domykany lub zamykany - zależy jak się uwinę z HO :)

W niedzielę również byłem z Olą i Natalia w Aleksandrowie na koncercie Myslovitz. Koncert który dał zespół był naprawdę fajny (choć brakowało mi "Blue Velvet" i "Peggy Sue"). Przy niektórych piosenkach wypadało tylko zamknąć oczy i popłynąć wzdłuż wybijanych nut i podążać za słowami piosenek. Wszystko było by super - zespół, podwózka, miejsca naprzeciwko sceny i przy samych barierkach, gdyby nie publiczność. Sorry, może ktoś się obrazić ale - tak popierdolonej publiczności na jakimkolwiek koncercie nie widziałem. Wolałbym wpaść w samych majtkach na koncert heavy metalowy gdzie wszyscy mają ćwieki i skóry na sobie niż drugi raz mieć coś jak było tam. To nie było pogo. To był jakiś pijacki kładziony na siebie. Jeśli fajnym jest kłaść się ciągle na kimś w wielkie naprawdę grupy to nie rozumiem dzisiejszych ludzi na koncertach. Co chwile kogoś z siebie (nie ukrywając - brutalnie) zrzucałem lub odbijałem lecące osoby. Zemściłem się na "Peggy Brown" kiedy wpadłem samemu w środek ich kotła, w glanach i z pieszczchochą (publiczność była w dużej mierze w dresach wiec nie mieli tak kolorowo jak wcześniej kiedy popychali wszystkich aby się na sobie kładli) Dobili mnie definitywnie kiedy do ostatniego utworu "Good Day My Angel" nie zaprzestali tego swojego "czegoś" No cóż, bywa i tak mogę tylko bić się w pierś. To co usłyszałem zostaje dla mnie czego nie - mam im za złe. Nadal mnie jeszcze barki i kark od robienia za "bramkarza" bolą ale warto było aby Tobie nic się nie stało.

Na koniec piosenka do której naprawdę warto płakać i w duchu i na serio bo tekst jest naprawdę narkotykiem podawanym przez dźwięki prosto do mózgu. Tylko słuchać. Pamiętam dokładnie jak się dla niej i dla Ciebie z całego zgiełku koncertu wyrwałem, aby olewając wszystkich móc dać się ponieść emocjom muzyki i moim własnym  <..>