Nurtuje mnie pytanie po co to wszytsko? Po co mamy się tak wszystkim przejmować, skoro co ma być to będzie. Fakt, czasem też martwię się na zapas, ale staram się sobie wytłumaczyć, że wszystko da radę wyprostować (no przynajmniej większość).
Nie rozumiem dlaczego ludzie tak uparcie szukają dziury w całym i nie potrafią się cieszyć, doceniać tego co mają. Przez narastający konsumpcjonizm i chęć stałego gromadzenia zatracamy to co naprawdę się liczy. Chodzi mi o przyjaźń, rodzinę, czy miłość. Zamiast tkwić w pokoju przed komputerem i surfować bez celu po necie, zadzwoń do kumpla/kumpeli z którą dawno się nie widziałeś, leć odwiedzić kogos z rodziny, z którym wieki nie rozmawiałeś, bo zawsze coś wypadło. Ludzie, a zwłaszcza ci bliscy odchodzą (w jakim kolwiek tego słowa znaczeniu) nagle. Drugi komputer/Xbox/playstation można kupić. A co zrobisz gdy Ci kogoś zabraknie?
HARLEM- PIĄTA TRZYDZIEŚCI <3
PS jutro koniec świata, a tu tyle rzeczy do zrobienia :)
byle do ogniska ;P (i do wooda ofkors)