Mam tysiąc pięcet sto dziewięćset zdjęć z dzisiaj. I są dobre, naprawdę.
Zimno mi, ale było fatastycznie. Dzień dzisiejszy jest fantastyczny. Kolejny raz byłam w palmiarnii, zauważyłam piękno Gliwic, na które nigdy nie zwracałam uwagi. To piękno będziecie mogli tutaj zobaczyć. ******* mnie trochę olewał, ale da się przeżyć. Tzn. przyzwyczaić. Graliśmy w nogę, skojarzenia, Polo/Kao/niepamiętamnazwy, zaczęłam ogladać po kolejny Raise your voice, skończyłam czytać Pulpecję, jadłam pyszne ciasto, ciasteczka, robiłam niezłe zdjęcia, jestem zadowolona z siebie...
Ostatnio jest mi tak błogo, tak fajnie. I zapominam co to smutek, chociaż na chwilę. Ale to właśnie dzięki smutkowi doceniam takie dni jak dzisiaj. Pewnie mogłabym wypisać wiele rzeczy, których mi brakuje, ale po co psuć sobie nastawienie? Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, nieprawdaż? Prawodpodobnie pójdę na Sweeney Todd - demoniczny golibroda z Fleet Street. To film z Johnnym Deppem, Heleną Bonham Carter i Alanem Rickmanem. Co świadczy o jakości tego filmu. I co mnie obchodzi, że jest od 18 lat? ;) z cinemacity odpisali mi, że mogę wejść z rodzicami, a moja mama jest na etapie zgadzanie się. I szczerze mówiąc pociąga mnie to bardziej niż Step Up 2. No bo... jacie. Depp w połączeniu z panią Bonham Carter... Jak zobaczyłam ich razem w Charlie'm i fabryce czekolady, to szczena mi opadła. To jest naprawdę świetna para aktorów. A Helena ma w tym filmie wizerunek jak Bellatrix z Pottera. Jacię, pragnę zobaczyć ten film...
Teraz będzie nasilenie zdjęć, ale mam nadzieję, że to nie Wam przeszkadza.