Mam cholernego "farta" do ludzi. Nie wiem, jak to się dzieje, ale chcąc nie chcąc zbyt szybko przywiązuję się do ludzi. Najczęściej do tych, którzy pojawiając się znikąd sieją wręcz spustoszenie w mojej głowie nie zdając sobie z tego sprawy, po czym znikają jeszcze szybciej niż przyszli. Zostawiają mi swoje problemy i "weź sobie człowieku radź sam". Zawsze mi się wydawało, że i tak jestem dość nieufna i zamknięta na ludzi, a ostatnimi czasy okazuje się, że to wcale nie jest tak. Chyba należaloby umieścić swoje uczucia w jakiejś stalowej skrzyni, zamknąć, szczelnie zasłonić i obstawić dodatkową ochroną. Tylko jak? Jak stać się osobą wypraną z emocji i niezdolną do przejmowania się porażkami? Wyrzec się siebie i swojej żałosnej wrażliwości?
Do kwestii "jak" tego dokonać dojdę być może całkiem niedługo, kiedy cały ten życiowy bajzel przestanie mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Nadal nie wiem, co jest we mnie/ ze mną nie tak, skoro nikt na dłuższą metę ze mną nie wytrzymuje. Z jednej strony nie lubię niejasnych sytuacji, ale z drugiej nie mam oswagi doprowadzić do konfrontacji. Jestem zwykłym tchórzem.
Zniknąć i nie czuć nic. Tylko tyle.