Nie pierwszy raz cierpię,
ale łudzę się, że ostatni.
Wszystko jest okey.
Przywykłam.
Gdybym nic nie powiedziała
byłoby mi trudno,
ale pewnie bym nie cierpiała.
Następnym razem się zamknę.
Cisza mnie upaja;
może zakłócać ją tylko piosenka.
Obojętny jest mi świat,
obojętne mi uczucia.
Chcę zasnąć;
mniej będę cierpieć.
Chcę tu zostać,
ale i wyjechać tam.
Co mam robić?
Z kim rozmawiać?
Nie chcę płakać,
ale łzy same ciekną.
Stoję w mroku;
w tunelu.
Na końcu widzę światło.
Pragnę się do niego dostać;
nie mogę.
Razi mnie jego blask.
Boże, jak ja cierpię!
Kto mi pomoże?!
To tak boli, że aż jęczę!
Boże! Jak ja cierpię!
Wyję!
Ja umieram z bólu!
Jestem w wielkiej rozterce.
Co ja mam robić?
Gdzie jest moja droga?
Jak nią iść?
Gdzie skręcać?
Nie mam wsparcia;
nikt mi nie pomaga.
Nadszedł czas podejmowania decyzji.
Ale mi trudno;
ja nie mogę wytrzymać.
Ty nie wiesz jak cierpię.
Ja wyję z bólu!
Moli mnie serce.
I dusza mnie boli.
Stoję w tym mroku.
W dodatku grzęznę w błocie.
Chcę się wydostać!
Spadały mi buty ze stóp.
Ja się widzę w tym tunelu,
co to? Lustrzane ściany?
Usnęłam na jawie
i śniłam.
Boję się mojej przyszłości.
Ja się boję żyć!
Co się wydarzy?
Co jeszcze się wydarzy?
Miałam nic nie mówić,
więc milczę.
Ubrali mnie w świeżo wyprasowaną koszulę.
Ja stoję w tunelu!
Potrzebuję pomocy...
Zeszyt mokry od łez,
które same lecą.
Uśmiechnięta piłeczka.
Co ja bredzę?
Nie mam z kim pogadać.
Przesiąka mi pidżama.
Przecież byłam ubrana w koszulę!
No co jest?
O co ja płaczę?
Niech te komary nie bzyczą!
Jestem w tunelu,
widzę światło
i chyba zwariowałam.
Skończyłam;
odetchnęłam;
nareszcie czuję się spełniona.
Teraz usnę.
Już późno.
Krótko będę spać.
Wszystko straciłam.
Przeczytałam te głupie wersy,
ale nie mam ochoty ich skreślić.
Są całkiem dyskursywne.
Albo to się zacina,
albo mi się wydaje.
Jestem samotna,
a nie byłam.
Wspominam i jest światło,
ale razi.
Jak to światło z tunelu.
Gdzie ja jestem?
Boję się wspominać.
Nic już nie powiem.
Zamknę się i będę tyć.
Mogę wszystko osiągnąć,
ale po co?
Mogę być idealna,
ale mi się nie chce.
Nie mam dla kogo.
Nie mam z kim rozmawiać.
Wszyscy zawiedli.
Wczoraj zawiódł nawet długopis.
Jestem bezpieczna w milczeniu.
Nikt nie zna moich myśli,
one zostają ze mną.
Moje myśli w mojej głowie.
Już tak nie cierpię.
Teraz cierpię bardziej.
Nie mam siły płakać.
Zmarszczyłam brwi,
spojrzałam w lustro,
popatrzyłam.
Powiedziałam na głos:
Ostatni raz tak cierpię.
Uciekłam z tunelu.
Szłam z zamkniętymi oczyma,
żeby nie raziło mnie światło.
Doszłam do celu.
Mogłam po tryumfować,
ale mi się nie chciało.
Zrozumiałam.
W ciszy jestem bezpieczna.
Odnajdę Cię wtedy,
czuję, że odnajdę Cię wtedy
kiedy będziesz mnie potrzebować
i nie pozwolę Ci przejść przez tunel samemu.
Wyłączę rażące światło
i wezmę latarkę,
by móc wskazać ci drogę.
Razem będzie nam raźniej.
Chociaż będzie jasno
to możesz zabłądzić.
Nie chcę ci na to pozwolić.
Nie mogę ci na to pozwolić.
Chwycę cię za rękę.
Dotrzemy do celu.
Chciałabym cię znaleźć.
Szukam odpowiedzialności,
ale jest na to trochę za wcześnie.
Za dwadzieścia trzecia.
Późno!
Chyba tęsknię.
Niech wrócą moi bliscy,
którzy umarli.
Mogliby mi pomóc.
Dlaczego nikt mi nie pomaga?
Dlaczego nie weźmie za rękę
i nie poprowadzi do celu?
Dlaczego nie oświetli drogi?
Przyodziewam się w prawdę,
a kłamstwo już miałam na sobie dawno;
przykleiło się, wrosło;
nie mogę go zdjąć;
nie chcę.
Gdzie są wszyscy?!
Tylko ty i ja.
Chcę przekroczyć metę.
Meta równa się linii śmierci.
Doprowadzę cię do celu
i dasz mi kwiat.
Czerwoną i herbacianą różę.
Czerwoną z miłości,
a herbacianą dlatego,
że takie kładzie się na grobie.
Raniłam ludzi świadomie,
w ramach przeprosin
zostawiam mapę.
Zaznaczyłam na niej cel życia.
Szczęście.
Czuję się tka naga,
taka czysta i
ubrana w harmonie.
Zupełnie jak bym zapomniała,
że bieliznę mam uszytą z kłamstw...