Nie wiem, kiedy dokładnie jest moment kiedy człowiek staje się naprawdę szczęśliwy. Nie mam pojęcia czy to objawia się długotrwałym i intensywnym uśmiechem od wschodu słońca, kiedy to wstaję i każda nowa myśl to kolejna iskierka w oku, aż do zachodu, kiedy kładę się spać a moje oczy są jeszcze bardziej błyszczące i bardziej śmiejące niż za dnia, czy może jestem bardziej gadatliwa i zaczepna, może częściej się czerwienię, może łatwiej doprowadzić mnie do łez... a może to tylko pms?(Nawet jeśli brzmi to dość absurdalnie) I zastanawiam się jeszcze, co tak naprawdę może uczynić człowieka szczęśliwym... Bo jeśli może to być pasja, w dodatku niespełniona pasja... zupełnie jak niespełniona miłość, tylko z większą dawką goryczy i brakiem zrozumienia dla świata, która po miesiącach znowu się zapala we mnie, powraca, tylko ze zdwojoną siłą...
Być może to paradoks... bo jak można czuć się szczęśliwym(jeśli to jest szczęście, bo nie jestem do końca przekonana) pod koniec sierpnia, na początku września... przecież zaraz szkoła, ci okropni ludzie, na których nie mogę patrzeć...