Dokończmy przygodę z dnia poprzedniego...
Otóż...
Jedyna w swoim rodzaju grupa młodych ludzi ruszyła na podbój barów Hong Kongu!
A byli to Polak, Kanadyjczyk, Szwedka, Meksykanin, Duńczyk, Brytyjczyk, Australijczyk, Niemiec i Amerykanka!
W zasadzie to nikt z nas dwie godziny wcześniej się nie znał, a każdy z każdym spokojnie się dogadywał w międzyczasie i opowiadał dlaczego to gości w Hong Kongu...
Wskoczyliśmy do zabytkowego tramwaju i ruszyliśmy w stronę Central. W centrum wyspy HK znajduje się mała "poddzielnica" zwana Soho. By się do niej dostać należy wspiąć się do tych wyższych i węższych uliczek. Owa okolica jest słynna z powodu licznych barów, tych w kolorach bardziej egzotycznych jak i typowo europejskich pubów.
W drodze do kolejnego już baru przechodziliśmy dość ruchliwą, stromo opadającą w dół ulicą, wypełnioną lokalami i półpijanymi tłumami. Zjeżdżające w dół taksówki powoli się posuwały ze względu na to, że wiele osób paradowało beztrosko po ulicy.
Nagle dwóch dość mocno podchmielonych Chińczyków w garniturach zaczęło się dla zabawy siłować i wspólnie wpadli na jedną z taksówek dość efektownie się od niej odbijając.
Wspólnie skomentowaliśmy, że kierowca w Europie z pewnością wyskoczyłby wściekły z auta, jednak tutejszy najwyraźniej był przyzwyczajony do podobnych wyczynów i wydawał się nawet całego zajścia nie zauważyć.
Jeden z pijanej pary, ośmielony biernością taksówkarza, postanowił wypróbować cierpliwość kolejnego, który podjechał. Odsunął się od jezdni, wziął rozbieg i cały wskoczył na bagażnik przejeżdżającego powoli samochodu. Ten natychmiast się zatrzymał, ale za późno gdyż Chińczyk już dawno przeskoczył na dach taryfy, pomachał tłumowi i spadł na drugą stronę ulicy w sam środek grupki obserwujących go ludzi, po czym wbiegł do baru.
Ten kierowca był wściekły. Wyskoczył z samochodu jak poparzony, zaczął biegać wokół niego, pokazywać ludziom wgniecenia, które skaczący Chińczyk mu narobił na karoserii i wykrzykiwać, że pragnie sprawiedliwości (nie rozumiałem co mówił, ale chyba o to mu chodziło :D).
Oczywiście nikt się nim nie przejmował, każdy miał dobry ubaw, a sprawca dawno był w barze.
Ja grzecznie piłem, bawiłem się, a około 4 włączył mi się tryb Artura Wędrówkowicza i bez słowa wyszedłem z baru, ruszyłem w dół ulicy, aż uświadomiłem sobie, że muszę wziąć taksówkę.
Jak łatwo się domyślić następny dzień był dość leniwy, poranek bolesny, a portfel pusty.
Jednak by nie tracić całego dnia najpierw wybrałem się na obiadek do małej restauracji, gdzie spróbowałem przepysznego języka woła (gorąco polecam).
Popołudnie spędziłem na spacerze po znanym mi już Parku Hong Kong i pojechałem tramwajem na Wzgórze Wiktorii, skąd rozciąga się boski widok na centrum i na półwysep Kowloon.
Panorama Hong Kongu jak już zapewne dało się zauważyć jest rewelacyjna, a ze Wzgórza Wiktorii moim zdaniem najpiękniejsza.
Nawet udało mi się znaleźć ludzi którzy zrobili mi nienajgorsze zdjęcia (są straszne, ale lepsze niż cała rzesza innych, które mi robili...).
Jutro mamy poniedziałek - mój dzień wolny, dzień lenia, dzień który od rana do nocy spędzam poza domem wydając yuaniki na przyjemności więc będzie krótka przerwa w relacjach :D