Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że Cię mam, za to, że jesteś przy mnie, bym nigdy nie czuł się sam.
Każdego dnia nadajesz memu zyciu nowy sens...
Tak bardzo jestem uzależniona.
Przepis na szczęście?
Pokochaj.
Pokochaj i daj się pokochać.
Ja tak zrobiłam. Na dobre mi to wyszło. Jestem przeszczęśliwa.
Mam wspaniałego faceta, który mnie kocha, którego ja kocham i który jest niesamowicie nieobliczalny. Jak Bogdau, trafił swój na swego.
Bywało ciężko. Lata praktyki życia w pojedynkę robią swoje.
Brak poświęceń, zazdrości i zastanawiania się, co ON teraz robi, jak ON się czuje, czy wszystko u NIEGO gra, czy ON myśli o mnie i jakie zdanie na mój temat mają JEGO rodzice.
Żyłam sama dla siebie, robiłam to, na co miałam ochotę.
Teraz przyjemność sprawia mi poświęcanie się, bo wiem, że mam dla kogo to robić i poświęcając się, daję Mu przyjemność. W zamian oczekuję po prostu Niego.
Dzięki Niemu jestem innym człowiekiem.
Lepszym człowiekiem.
Zdecydowanie lepszym człowiekiem. W końcu potrafię się określić.
Swój cel. Marzenia. Odczucia.
W końcu potrafię być sobą. W końcu nie muszę wyginać się, prężyć i stawać na głowie, żeby jakiś tam na mnie spojrzał. Nie chcę nawet, żeby jakiś tam na mnie spojrzał. Chcę, żeby on codziennie na mnie patrzył. I się uśmiechał.
Chcę patrzeć na niego, gdy śpi.
Nie chcę nikogo innego, bo jestem z najwspanialszym człowiekiem na tej ziemi.
Bo jestem najszczęśliwszym człowiekiem na tej ziemi.
Na innych z resztą też.
Tak po prostu.
Bez stawania na głowie.
Może niekoniecznie bez prężenia się, bo fałdki nie są apetyczne, ale kocha mnie taką, jaką jestem. Wziął cały pakiet, nie tylko zalety.
Nie tylko pełne wargi, zielone/piwne/brązowe oczy, długą szyję i pieprzyk na opalonej łopatce.
Wziął mnie również w zestawie z dużymi łydkami, małymi piersiami i niezgrabnym, garbatym nosem.
Za to Go kocham.
Za to, i jeszcze więcej.
Szczęściara.