Coś pękło kiedy przyszła codzienność. I wiesz co? Zaczęli żyć na odpierdol. Brak szkoły i pracy i kłótnie, bezsenność. I poszło się jebać im całe ich piękno.
Bo łatwo coś stracić, a trudniej docenić.
I znów jej zapach chciałbym mieć na dłoniach.
Zabłądziłem wśród tych ulic, brudnych ulic. Brudnych tak, że możesz brud przytulić, czujesz?
Mam lufę przy skroni i palnę sobie w łeb zanim powiesz, że to nic nie warte.
I mówi, że by wpadła do mnie na seks i blanta, albo blanta i seks, albo na blanta, seks i blanta.
Na sercu kamień, z ust cisza i znów się nie znamy i mijamy wśród pytań.
I napisałbym do ciebie, ale jakoś brakuje słów. Zadzwoniłbym do ciebie, ale wiem, że tego nie chcesz. Wybełkotał, że cię kocham. Tu jest źle i serio tęsknię.
Miał błękitne oczy i nikt go nie kochał oprócz niego, miał cel, ale nigdy nie dotarł.
Serce nie sługa przecież i nie chce słuchać przekleństw i nie chce widzieć łez i nie bądź smutna więcej.
Więc nie pisz i nie dzwoń, już nie rośnie tętno i wszystko mi jedno, Ty - to tylko przeszłość.
Podobno mówią, że czas leczy rany. Dla mnie czas się zatrzymał odkąd nie ma cię przy mnie.
O mnie się nie martw. Możesz modlić się za mnie, bo o reszte nie dbam znów. Ciężko wiesz jakoś przestać pluć na to całe życie i wyciągnąć z serca nóż.