photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 13 STYCZNIA 2018

02

Nie powierzano mi dużych ról, jeśli jakąś w ogóle. Pamiętam szkolne przedstawienie dotyczące wiosny, w którym zagrałem odpowienik amerykańskiego, kartonowego drzewa dla grubasów - kwiatka. W zasadzie musiałem wypowiedzieć jedynie dwa słowa. Wiosna nadchodzi. 
Pora rozprostować kości, czujesz to?

Wiecie, co się robi, kiedy nie chce się nic robić, ale jednocześnie chce się mieć wszystko? Gra. 
Tak, to ten kunszt aktorski, którym mogę się szczycić, stąpać pełnym zawijasów krokiem po czerwonym, aksamitnym dywanie. A inni przyklaskują, patrzą, podziwiają, zachłystują się z przeświadczeniem, że rozgryźli zamysł autora. A twórca im na to pozwala. Poczuć się chwilę błyskotliwym, doświadczać geniuszu erudycji. 

I tak powstały postacie przewyższające w swoim dystyngowaniu (w obejściu, rzecz jasna), czy bijące efektownością samego autora. I cóż, że był czas na odwrót. I cóż, że był moment idealny na zakończenie tej farsy i rozpoczęcie pracy nad sobą, nie nad ludźmi, którzy nawet nie są ludźmi, ba, którzy nawet nie istnieją. 
W końcu były lepsze, ciekawsze, o wszechstronnych zainteresowaniach. Były romantyczne, piękne, cechujące się odwagą, której zabrakło artyście w swojej (nie)alternatywnej rzeczywistości. 

Nie zakochałem się, nawet nie przywiązałem. Lubiłem ich szturać  intrygami, kłopotami, zmartwieniami. Tak w imię podkręcenia rozgrywki. 
W końcu zrobiło się niebiezpiecznie. Rzeczywistość przetarta fikcją. Cóż, bądź mężczyzną, zapisz grę. 


 

Zawsze idealizuję rodziców innych ludzi, trzyma mnie to bardzo długo. Dopiero po kolejnym, kolejnym i jeszcze trzy razy kolejnym spotkaniu zaczynam dostrzegać pewne mankamenty, a jeszcze później - wady, które de facto w końcu gdzieś mieć dla mnie muszą. I w końcu, nareszcie, już czuję się spokojniej. 
Chociaż nie ukrywam, że jej także podłączyłbym mistyczną kamerę, nagrywającą wszystko z każdej perspektywy. Chciałbym wiedzieć w jaki sposób jeździ rowerem, co robi w toalecie tak długo z kawą, w jakiej pozycji czyta na tym swoim tapczaniku, czy sypia z otwartymi ustami i z kim się kocha, kiedy nie wraca do domu na noc. Taka mała obsesja. 
Gdybym miał wybrać trzy rzeczy, które lubię we Wrocławiu, to jest to Miłość, Wały Wrocławskie i Kasia. 


Wyobrażałem sobie podróże jako melancholijne przemieszczanie się pociągami od a do b i z b do a, słuchając rozmów ludzi wokół i przyklejając nos do szyby. Melancholijne znaczy pełne wrażeń. 
Stało się jednak inaczej. Odkąd "podróż" znaczy "Ty", utożsamiam ją wyłącznie z "o nie, to znowu się dzieje". 
Błyszczący w nocnym świetle dworzec to nie ekscytacja małego dziecka, wyruszającego z badylem na poszukiwanie przygody, lecz pożegnanie. Pożegnanie to śmierdząca bluza, nieestetyczne włosy i spanie w ubraniu do południa. Nastawianie budzika, żeby nie zapomnieć o obudzeniu się. 
Hydroksyzyna raz. 
Zielone światełko w lewym górnym rogu telefonu, dwa. 
Wracaj, trzy.