Moje życie przypomina Dzień Świstaka.
Wstaję. Lamentuję przed lustem. Ubieram się. Wychodzę. Podróż tramwajem z ludźmi, których nienawidzę. Wysiadam na przystanku, którego nienawidzę. Wchodzę do szkoły, której nienawidzę. Uczę się i odkrywam, że moja skala bólu zdecydowanie się powiększa. Fakultety, korki itd... Wracam do domu. Ubieram się w wygodny dres. Kładę się w wygodnym łóżku. Śpię i odcinam się od wszystkiego. Wstaję. Nauka. Kawa. Nauka. Herbata. Nauka. Kakao. Środek nocy, wypadałoby pójść spać. Dzięki Ci Boże za tak urozmaicony dzień.
Over and over and over again.
Nic nie będzie.