photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 7 PAŹDZIERNIKA 2012

Do you believe in magic?

Wierzycie w magię? 

 

Nie? 

Dlaczego?

 

Ja wierzę. Ale nie w taką magię jaką widzieliśmy w filmach i książkach o Harry'm Potterze. O nie, nie. Magia to całkiem co innego. Spytacie pewnie, co to takiego? 

 

Cóż, magia, to atmosfera w której ma się wrażenie że jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Znacie to? Nie potrzbujemy żadnych eliksirów, różdżek, czy proszków z rogu jednorożca. Wystarczy grupa ludzi, którzy kochają to co robią, i ktoś kto nimi pokieruje. Dodaje się do tego kilka (nierównych i pełnych drzazg) desek, i kurtynę, lub dwie. Zamyka się takich ludzi przez cztery dni z rzędu na cztery do ośmiu godzin na wyżej wymienionych deskach, pod opieką wyżej wymienionego "ktosia". W piątym dniu, podnosi się kurtynę i każe im pokazać to co robili przez ostatnie 32 godziny. Efekt jest dowodem na to, że magia istnieje. 

 

Z tym że nie nazywamy ją magią, mówimy na nią "Teatr". Nie każdy wierzy w teatr. Część ludzi jest zdania że teatr już się skończył i mamy erę kina. Bzdura. W kinie siedzisz w wygodnym fotelu, po lewej stronie leży popcorn, po prawej litrowa coca cola. Oglądasz film, który z reguły sprowadza się do następującego:

 

Zły koleś robi coś złego - dobry koleś postanawia że będzie walczył ze złym kolesiem - nie ważna, ale miła dla oka akcja - dobry i zły się spotykają i ze sobą walczą - dobry prawie umiera w walce ale wygrywa - gorąca laska gratuluje dobremu - koniec. 

 

W teatrze nie ma rzeczy tak oczywistych. Dlaczego? Powiem wam na przykładzie spektaklu który obejrzałem około 3 lata temu. Spektakl teatru "Bagatela" w Krakowie, pt. "Szalone Nożyczki". Co różniło go od innych spektakli? Zakończenie. Spektakl miał pięć, czy nawet więcej różnych zakończeń. To widownia wybierała jak sztuka ma się skończyć. Aktorzy dostosowywali się do ich wyborów, i grali odpowiednie zakończenie. To było coś pięknego. 

 

Z rzeczy bardziej... przyziemnych - "jestę studentę". Dostałem się na studia, i bardzo mnie ten fakt cieszy. Nie miałem jeszcze zajęć, ale mam kontakt ze wszystkim ze swojego roku, i stwierdzam że to świetni ludzie!

 

Poza tym - wróciłem. Znów nie mam sobie równych na boisku. Z ostatnich 30 meczy rozegranych na boisku, nie przegrałem ani jednego, a to nie lada wyczyn. Nie raz mój skład był słabszy, ale mimo to wygrywałem. Dlaczego? Bo potrafię wziąć swoją drużynę na barki, i poprowadzić ich do zwycięstwa. Widze w jakich rolach czują się najlepiej, i potrafię je doskonale wykorzystać. Na przykład - moja dzisiejsza drużyna była niska. Poza mną, nie było nikogo kto miałby więcej niż 173 cm wzrostu. Więc zabiegaliśmy przeciwników. Zostałem kotwicą w obronie, dzięki czemu nie straciliśmy ani jednego punktu spod obręczy, aż do odległości 3-4 metrów od kosza, a w ataku wrzuciliśmy szósty bieg. Skończyło się bardzo dobrze, 60 - 48, i nie rzuciłem więcej niż połowy punktów swojej drużyny. Zmysł boiskowego generała, ten pazur który towarzyszył mi ostatnio podczas mojego małego tournee... W końcu to do mnie wróciło. Czuję się kompletny. Wróćiłem do punktu, w którym byłem przed kontuzją. Potrafię dominować, ale wiem że nie muszę tego robić, nie po obu stronach parkietu. 

 

Wrócił ten, którego wszyscy bali się na boisku. Wrócił ten, którego Greivis nazywał "Scottie". Nareszcie. Kosztowało mnie to 8 miesięcy cięzkiej pracy, hektolitry wylanego potu, i dosłownie setki poświęceń. To nie była najłatwiejsza rzecz jaką przyszło mi zrobić. Ale zaparłem się, i postanowiłem że się nie poddam. Zdecydowanie się opłacało. Mimo że brakuje mi tych kilkunastu centymetrów wyskoku które zniknęły po kontuzji, to z drugiej strony dzięki tej stracie nadrobiłem mnóstwo braków w swojej grze. 

 

Ale dość tego, na koniec jeszcze tylko krótki fragment najnowszego projektu...

 

"Telefon jest, dokumenty są, portfel jest, klucze są. Bieliznę chyba też ubrałem. Nie jest źle, raczej niczego nie zapomniałem.". Zadowolony z tego faktu, włożył obie ręce do kieszeni płaszcza, i ruszył wolnym krokiem w stronę przystanku autobusowego. Okolicę przez jaką miał przejść znał już na wylot. Jeśli w ogóle te kilka bloków, i zakładów pracy które mijał można było nazwać okolicą. Doug mieszkał na tym osiedlu od dziecka, więc znał nie tylko każdy jego zakamarek, ale też każdego mieszkańca. Dlatego też idąc na przystanek nie przestawał się uśmiechać, i pozdrawiać każdego kogo tylko minął. Chłopakowi wydawało się to dziwne. Kiedy był młodszy, bardzo podobało mu się to że każdy każdego zna, wszyscy się lubią i pozdrawiają, że na osiedlu panuje taka rodzinna atmosfera. Teraz widział w tym jednak atmosferę sztuczności. Wiedział, że ludzie - choć na co dzień się do siebie uśmiechają, i mówią o sobie same dobre rzeczy - kiedy tylko odejdą od niego kilka kroków, będą się za nim obracać, i najpewniej rozmawiać o tym, że kiedy ostatnio wracał do domu, to było już po północy, a po chodniku szedł zygzakiem.

"Ludzka dwulicowość nie zna granic. Młode pokolenie jest niewychowane? To co powiemy o starszych ludziach, którzy uśmiechają się do Ciebie, i wypytują o rodziców, tylko po to żeby potem rozpowiadać innym jak to kompletnie się nimi nie interesuję, kiedy nie odpowiadam na ich pytania. A spróbuj im tylko nie powiedzieć dzień dobry, to od razu zwyzywają Cię od najgorszych. Jest w tym chyba jakiś sens, w końcu to starsze pokolenie wychowuje młodych, czego się nauczyli, to przekazują dalej.". Doug bardzo często myślał w ten sposób.

- Hej staruszku, gdzie tak lecisz? - Doug usłyszał głos, który znał aż za dobrze. Głos człowieka, którego zna od dziecka. Głos, którego od kilku lat ma dość.

Wszystko idzie w dobrym kierunku, jeśli tak dalej pójdzie, książka zostanie wydana! 

 

Znikam, a na dowidzenia zostawiam za sobą to: http://www.youtube.com/watch?v=Bt6WnJeHpCU

Peace!

Informacje o r33p


Inni zdjęcia: 507 mzmzmzFuksja purpleblaackW lesie ... wswieciezdjecKonwalie patrusia1991gd... maxima24... maxima24Komplet koniczynki cyrkonie otien... maxima24... maxima24... maxima24