Dzieci do mnie jakoś tak lgną, nawet nie wiem, dlaczego. Dwa dni temu rano... zimno, stoje na przejściu dla pieszych, czerwone światło. Przestępuję z zimna z nogi na nogę. Reka w rękawiczce, a w rękawiczce drożdżówka, ktorą kupiłam w piekarni po drodze do pracy.
I nagle patrzę, a w moją drożdżówkę wbite są zęby dziecka mocno okutanego skafandrowym kombinezonem. Jego mama, gdy to zobaczyła, to zaczela wolać: "Tymek, no przecież jadłeś śniadanie ". Ubawiłam się i humor mnie nie opuszczał przez cały dzień.
To u góry to nie Tymek. Tymek miał rozmarzone oczy. Widać było, że lubi zjeść :D