Puk... puk... puk...
- Juz ide! - zawolala i szybkimi krokami przemierzyla jadalnie. Podeszla do glownych drzwi i szybkim ruchem je otworzyla. Zobaczyla starego czlowieka. Spojrzala na niego pytajaco.
- Oh... dziendobry pani... Jestem wedrownym sprzedwaca. Mam garnki, miski, szczotki - zaczal wyliczac.
- Niech pan wejdzie do srodka - zaprosila go. Staruszek po chwili namyslu, jakby troche sie wachajac wkroczyl do jej domu.
- Moze pan zje ze mna obiad? Własnie zrobilam... bardzo pana prosze...- powiedziala po chwili.
-Strasznie wychudzony - pomyslala - A jak ubrany... Jego buty to jedna wielka dziura...
- Hmm.. no dobrze ale zaraz musze jechac dalej - powiedzial.
- Dobrze panie... panie...
- Merevick, Josh Merevick
- Sandy MacCulloh, miło mi
Postawila przed nim talerz zupy, a obok talerz z pieczenia. Chwile jedli w ciszy, ktora przerwalo jej pytanie:
- Dlaczego pan jezdzi jako domokrazca? Powinien pan siedziec teraz w domu i opowiadac wnukom bajki - stwierdzila.
- Widzi pani - powiedzial po chwili - Ja nie mam zony. Jestem kawalerem. A to dlaczego jezdze od domu do domu to dluzsza historia.
- Niech pan opowie - poprosila.
- Wie pani, jak bylem mlody to zakochalem sie w slicznej dziewczynie. Z wzajemnoscia. Po kliku latach zareczylismy sie. Lecz jakis czas potem wybuchla miedzy nami powazna sprzeczka. Moja ukochana zerwala zareczyny i wyjechala. Po jakims czasie zaczalem tego zalowac. To byla moja wina ze zareczyny zostaly zerwane. Chcialem prosic ja o wybaczenie, lecz nie wiedzialem dokad pojechala. I od tamtej pory jezdze od domu do domu w nadziei ze ja znajde.
- Od ilu lat juz pan jej szuka - zapytala
- Od 57 lat... i mam nadzieje ze ja znajde...- odpowiedzial staruszek.
- Ohh... - zdolala wykrztusic.
- Dziekuje pani za obiad - powiedzial starzec i ruszyl w strone wyjscia. Wszedl na woz, skierowal konia ku bramie i pojechal. Sandy stala oparta o drzwi i patrzyla na przygarbiona sylwetke starca, oswietlona przez zachodzace slonce...
Jeśli miłośc utracona jest prawdziwa, zrobisz wszystko, by ją odnaleźć.